Nigdy w historii warszawskiej giełdy nie było takiego chaosu decyzyjnego w największych spółkach. Nagminne ogłaszanie przerw w walnych zgromadzeniach spółek, szczególnie kontrolowanych przez skarb państwa, jest fatalnym psuciem ducha corporate governance, wprowadza niepewność co do kluczowych decyzji właścicielskich, a dla inwestorów indywidualnych generuje niepotrzebne koszty i zniechęca do udziału w walnych.
Ogłoszenie przerwy w walnym zgromadzeniu jest zgodne z prawem, bowiem Kodeks Spółek Handlowych (KSH) przewiduje, że na wniosek akcjonariusza można taką przerwę przegłosować nawet kilkakrotnie, ale w sumie przerwy nie mogą trwać dłużej niż 30 dni. W założeniu chodzi o to, że jeśli są wątpliwości co do projektów uchwał, akcjonariusze nie mogą dojść do porozumienia albo występują nadzwyczajne okoliczności, to lepiej wszystko wyjaśnić zanim dojdzie do głosowań i uchwalenia decyzji, które przyniosą spółce szkody albo trzeba je będzie poprawiać na kolejnym walnym. Jednak warto podkreślić, że przerwa w walnym powinna być w wyjątkowych okolicznościach i jej ogłaszanie nie powinno być nadużywanym zwyczajem. Powód jest prosty: walne zgromadzenie służy, a w szczególności zwyczajne podsumowujące rok obrachunkowy, podejmowania decyzji istotnych nie tylko dla bieżącej działalności spółki (np. zmiany statutowe, wybór członków rady nadzorczej), a także żywotnych interesów akcjonariuszy (podział zysku).
„Oczywistą oczywistością” jest stwierdzenie, że walne po to jest ogłaszane dużo wcześniej, aby dobrze je przygotować od strony organizacyjnej i merytorycznej, a nie żonglować przerwami do łącznie trzydziestu dni. Tymczasem to, co dzieje się w ostatnich miesiącach, szczególnie w spółkach skarbu państwa, woła o pomstę do nieba. Mamy prawdziwy festiwal przerw w walnych, co odracza podejmowanie najważniejszych decyzji i wprowadza chaos. O ile jeszcze łatwo zrozumieć przerwę w walnym prywatnej spółki pogrążonej w tarapatach (np. GetBack), to znacznie trudniej przejść do porządku dziennego nad seryjnie ogłaszanymi przerwami w tak dużych i stabilnych spółkach jak PKO BP, KGHM, PKN Orlen, PGNiG czy JSW. Tym bardziej, że powody przerw w walnych mają często podłoże polityczne, bowiem spółki kontrolowane przez państwo chcą np. dostosować się do politycznego nakazu, aby ciąć menedżerskie uposażenia, aby sprostać polityce ochrzczonej mianem „skromność +”. To kolejny dowód na to, że symbioza państwa z giełdą zaczyna wychodzić jej bokiem. Potwierdza także, że władze spółek jedynie częściowo sprywatyzowanych w rzeczywistości są z politycznego nadania i muszą reagować na to, co dzieje się w bieżącej polityce.
Przerwy w walnych są szczególnie dokuczliwe dla indywidualnych inwestorów, bowiem muszą się oni często fatygować do innego miasta, co angażuje ich siły, czas i kosztuje: przerwa może oznaczać konieczność pokrycia kosztów noclegu lub kolejnej podróży z drugiego końca Polski. Więc wcale nie dziwi, że drobni akcjonariusze głosują nogami, więc po prostu nie przyjeżdżają i mają spółki w nosie. Niestety, po tegorocznych doświadczeniach będą mieć powody do dodatkowego wstrętu do uczestnictwa w zgromadzeniach spółek. W ten głupi sposób marnuje się ponad dwie dekady edukowania drobnych inwestorów, że warto jeździć na walne, aby brać czynny udział w życiu spółki i pilnować swoich interesów.