Budownictwo

Rosnące koszty pracy i materiałów, nierentowne kontrakty i niechęć zamawiających do renegocjacji umów – przesłanki do powtórki problemów w branży budowlanej z 2012 r. mamy jak na tacy.

W branży budowlanej mamy gigantyczny boom, czego dowodzą statystyki. W maju tego roku dynamika produkcji budowlano-montażowej wyniosła aż 20,8 proc. licząc rok do roku, a w okresie styczeń-maj aż 24 proc. (przed rokiem było to „zaledwie” 4,5 proc.). Oznacza to, że polskich budowach praca wre i dobra koniunktura w branży przyczynia się do wzrostu PKB.

Niestety, z branży dochodzi także coraz więcej sygnałów, że taki boom może skończyć się boleśnie. Podobnie jak to było w 2012 r., kiedy upadły wielkie firmy budowlane, które nie doszacowały kosztów kontraktów podpisanych np. na stadiony czy drogi. Padły one na własne życzenie ofiarą dumpingu cenowego w przetargach, bo liczyło się przede wszystkim kryterium najniższej ceny. Symbolem takiej polityki była ucieczka z placu budowy autostrady A2 chińskiego wykonawcy firmy Covec, która wzięła kontrakt za 745 mln zł, podczas gdy kosztorys opiewał na 1,7 mld zł. Problemy firm budowlanych pociągnęły wtedy za sobą kooperantów, np. dostawców kruszyw, stali, rur, usług transportowych. Wystarczyło, że podrożał beton, stal i asfalt, aby zrujnowana została opłacalność kontraktów. Wykonawcy nie byli przed tym zabezpieczeni, bo w kontraktach nie przewidziano często międzynarodowych zasad FIDIC, służących utrzymaniu równowagi interesów między zamawiającym a wykonawcą. Jedną z takich naczelnych zasad jest właśnie waloryzacja cen materiałów.

Problemy budowlanki boleśnie odczuła także branża bankowa oraz funduszy inwestycyjnych, ponieważ udzielone zostały ogromne kredyty na finansowanie inwestycji, albo wypuszczone obligacje korporacyjne.

W 2018 roku największym problemem dla firm budowlanych są rosnące koszty zatrudnienia, które biją w rentowność kontraktów. Na Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach można było usłyszeć w kuluarach, że zapewnienie stabilności zatrudnienia w branży budowlanej jest jednym z największych wyzwań i rzesze ukraińskich pracowników na budowach wcale nie rozwiązują problemu. Wielu zleceniodawców kontraktów budowlanych, szczególnie w „gorącej” mieszkaniówce, stara się walczyć o klientów cenami, które nijak mają się do kosztów wykonania. W efekcie podpisują umowy ze słabymi wykonawcami, którzy mogą mieć gigantyczne problemy z ukończeniem inwestycji, co może zagrozić nawet ich egzystencji. Duże firmy budowlane stać na seryjne odrzucanie propozycji nierentownych kontraktów, ale mniejsi wykonawcy często idą na ryzyko. Oby nie skończyło się to falą bankructw jak w 2012 r., bo każdy boom budowlany ma to do siebie, że kiedy pęka bańka, to grzebie także pod sobą tych, którzy podpisali kontrakty, na których nie sposób było wyjść nad kreskę. Alternatywą może być pojawienie się na budowach tzw. „klejmerów” czyli wyspecjalizowanych inżynierów i prawników, którzy będą szukać pretekstów do renegocjacji kontraktów, ale jeśli trafią na twardą drugą stronę kontaktu, to niewiele wskórają. Poza tym faktury i wynagrodzenia trzeba płacić na bieżąco, a pojedynki prawne ciągną się latami i także kosztują.