Dług publiczny

Galopujące transfery socjalne połączone z rosnącymi wydatkami na zbrojenia powodują, że Polska została skierowana na ścieżkę szybkiego zadłużania się, zarówno na rynku  krajowym, jak i za granicą. Uspokajająca oficjalna propaganda mówiąca o „bezpiecznym zadłużaniu się” opiera się na kilku mitach, które łatwo obalić, aby pokazać skalę zagrożenia dla naszej gospodarki.

Kiedy policjant zatrzymuje kierowcę jadącego z nadmierną prędkością, zdarza się często usłyszeć zapewnienie: „jeżdżę szybko, ale bezpiecznie”, co może jedynie wywołać uśmiech politowania u stróża prawa, ponieważ nie ma czegoś takiego jak jazda „szybka” i „bezpieczna”. Wraz ze wzrostem prędkości rośnie ryzyko nieprzewidzianych zdarzeń, na które – niezależnie od umiejętności kierowcy – nie sposób będzie bezpiecznie zareagować, czego efektem może być wypadek. Tak samo jest z mitem „bezpiecznego zadłużania się”, który ma usprawiedliwiać w Polsce  rozbuhanie długu publicznego do największych rozmiarów nominalnie w historii, i to przy jednych z najwyższych w Europie kosztów jego obsługi. Życie na kredyt przez ostatnie lata tak weszło w krew rządzącym, że nie tylko nie chcą z tego zrezygnować, ale wręcz na 2024 rok zapowiedzieli nam prawdziwy festiwal długu, ponieważ rząd zamierza pożyczyć rekordowe 420 mld zł brutto, czyli zarówno w postaci rolowania dotychczasowego długu, jak i emitowania „świeżego”, który zwiększa pulę do oddania. Skąd taki pociąg do życia na kredyt? Przede wszystkim ze sposobu prowadzenia polityki gospodarczej, podporządkowanej bezwzględnie celowi wygrania najbliższych wyborów i utrzymania władzy. Warto w tym miejscu przypomnieć powiedzenie jednego z prezydentów USA, że polityków poznaje się po tym, że myślą w perspektywach kolejnej kadencji, a mężowie stanu myślą o kolejnym pokoleniu. Obserwujemy właśnie w Polsce zanik politycznego odpowiedzialnego myślenia o kosztach długów składanych na barki przyszłych pokoleń, i równolegle tryumf krótkowzrocznego, interesownego politycznie myślenia w kategoriach wygrania kolejnych wyborów i utrzymania władzy. Kompletne nieprzejmowanie się skutkami zadłużania państwa w perspektywie długoterminowej można określić powiedzeniem: „po nas choćby potop”. A potrzeby finansowe rosną, bo z jednej strony mamy motywowane politycznie transfery socjalne na czele z programem 500+ (wkrótce 800+), który generuje coraz większe koszty nie tylko z powodu nominalnego zwiększenia świadczenia, ale również objęciem od 2019 roku (oczywiście zupełnie „przypadkowo” decyzja zapadła przed wyborami parlamentarnymi…) wszystkich dzieci, oraz świadczeniami dla emerytów błędnie nazywanymi 13. i 14. „emeryturą”, bo nie mają one nic wspólnego z wypracowanymi składkami czy stażem pracy. Przybywa także lawinowo wydatków związanych z obronnością, ponieważ mamy być krajem przeznaczającym aż ok. 4 proc. PKB na obronność, zarówno w postaci wydatków bezpośrednio z budżetu (pod kontrolą parlamentarną) jak i ze specjalnego  funduszu, który już pod kontrolą parlamentu nie jest.

To wszystko powoduje, że aby uspokoić opinię publiczną, której część pamięta jeszcze czasy PRL-u, gdy powstało powiedzenie: „zadłużać się jak za Gierka”, mydli się oczy hasłem „bezpiecznego zadłużania”. Koronnym argumentem ma być relacja długu do PKB, która jest obecnie nieco poniżej 50 proc., a w przyszłym roku – po skokowym wzroście wydatków – podskoczy do 54 proc. O rzekomym bezpieczeństwie tej relacji ma świadczyć fakt, że przecież inni są bardziej zadłużeni, a gronie państw unijnych ze wskaźnikiem ponad 100 proc. jest nie tylko Grecja, która zbankrutowała z tego powodu przed ponad dekadą, ale także Włochy czy Portugalia. Mit ten bardzo łatwo obalić z kilku powodów. Po pierwsze, zakłada on nieustający wzrost PKB według optymistycznych prognoz, nie dopuszczając myśli nie tylko o spowolnieniu, ale i głębszej recesji. Dowodzić racji takiego myślenia ma fakt, że mamy za sobą trzy dekady prawie nieprzerwanego wzrostu gospodarczego. Warto jednak zwrócić uwagę na słowo „prawie”, ponieważ mieliśmy w okresie dwie krótkie recesje, z których ostatnia w 2020 roku wywołana była przez skutki gospodarcze pandemii COVID-19 i lockdowny gospodarki. Oznacza to, że kult nieustającego wzrostu gospodarczego jest mitem, bo zawsze z powodów np. globalnych może pojawić się – używając literackiego nawiązania do Nicholasa Taleba – ”czarny łabędź” i nagle okazuje się, że zamiast wzrostu PKB (we wspomnianym 2020 roku poza tym mieliśmy mieć zrównoważony budżet…) mamy spadek i to dotkliwy, co natychmiast zaburza relacje długu do PKB, pogarszając wskaźnik. Założenie kontynuowania mocnego wzrostu gospodarczego rzędu nawet 3-4 proc. rocznie jest w obecnej sytuacji dość karkołomny, czego dowodzi właśnie mijający rok, ponieważ mamy mieć spowolnienie do ok. 1 proc.  PKB, a obecnie wiele prognoz mówi, że po recesji w I i II kwartale (dwa kwartały z rzędu oznaczają już recesję), możemy liczyć w skali roku zaledwie na ok. 0,4 proc. i w takim scenariuszu byłby to optymistyczny wynik. Podsumowując: żaden wzrost gospodarczy nie trwa wiecznie, a tym bardziej nie utrzymuje swojej wysokiej dynamiki, a gdy się wyczerpuje jego potencjał, państwo zostaje z puchnącym długiem i szybko pogarszającym się wskaźnikiem długu publicznego do PKB.

Drugim mitem jest hasło, że „stać nas” na obsługę rosnącego długu. Pod tym względem jest jeszcze gorzej niż z relacją długu do PKB, ponieważ o ile ten ostatni wskaźnik jest czysto statystyczny, to koszt obsługi długu, czyli w uproszczeniu odsetki obligacji rządowych, jest realną daniną jaką trzeba wyłożyć z budżetu, aby spłacać zaciągnięty dług. I z tym jest bardzo niepokojąco, bo mamy najwyższe w Unii Europejskiej (do pary z Węgrami) koszty obsługi długu, które generują ogromne wydatki z kasy państwa, równolegle wypychając wydatki na innowacyjność czy usługi publiczne (ochrona zdrowia, edukacja). W przeszłości bankrutowały już państwa z relatywnie niskim wskaźnikiem długu do PKB, ale nie potrafiły sobie poradzić z obsługą zadłużenia w sytuacji skokowego wzrostu rentowności obligacji (spadku ich cen na skutek wyprzedaży). Wystarczy spojrzeć na przykład Rumunii, która musiała po kryzysie finansowym 2008 roku prosić o międzynarodową pomoc finansową mają wskaźnik jedynie na poziomie ok. 30 proc. (!), czyli znacznie niżej niż obecnie Polska. Taki scenariusz jest szczególnie niebezpieczny dla  naszego kraju także z innego powodu. Otóż mamy jeden z najkrótszych długów w Europie, średnio jego zapadalność to nieco ponad cztery lata. Oznacza to, że bardzo często musimy rolować obligacje. A wkroczyliśmy właśnie w erę drogiego pieniądza, zarówno w Polsce jak i na światowych rynkach, więc tanio z rolowaniem już było… To tylko niektóre z mitów, z którymi warto się rozprawiać, aby złudne „bezpieczne zadłużanie się” nie sprowadziło nas na manowce i nie skończyło się kryzysem jak w Grecji.