Długoterminowe oszczędzanie

Kluczem do powodzenia programu PPK będzie nie tylko odbudowanie zaufania do państwa po demontażu OFE, ale także uczciwa komunikacja, że PPK nie jest dożywotnim programem emerytalnym, tylko dziesięcioletnim oszczędnościowym planem, który wcale nie da nam wakacji pod palmami.

Ustawa o PPK weszła w życie i teraz przed jej twórcami jeszcze trudniejsze zadanie niż proces legislacyjny – przekonanie 11,5 mln uprawnionych Polaków, że warto oszczędzać w PPK, mimo że będą musieli oddać ze swojej pensji minimum 2 proc. brutto. Na razie program nie był promowany, ale już czas najwyższy, ponieważ od połowy roku obejmie 3,3 mln osób w firmach zatrudniających powyżej 250 osób. I został tak skonstruowany, że wiele zależy od woli samych oszczędzających, bo – w przeciwieństwie do OFE sprzed dwóch dekad – to program dobrowolny. Owszem, każdy zostanie zapisany z automatu, ale każdy będzie się mógł z niego wypisać, i to bez konsekwencji.

Podstawowym błędem, jaki można popełnić przy masowym komunikowaniu PPK jest określanie go mianem planu emerytalnego. Emerytura w Polsce, czy to według zdefiniowanego świadczenia czy zdefiniowanej składki, jest rozumiana powszechnie jako świadczenie dożywotnie (anuitet), czyli w systemie solidarnościowym otrzymywane od zakończenia pracy do momentu śmierci. Tymczasem PPK jest typowym programem oszczędnościowym, bo wypłaty zostały obliczone na 120 miesięcy, czyli dziesięć lat. Zatem teoretycznie, po przejściu uprawnionego na emeryturę w wieku 65 lat środki z PPK będą wypłacane do 75 roku życia, i tylko w tym okresie będzie dysponować on większą ilością kapitału niż dadzą mu ZUS i OFE. Później PPK już nic nie dołoży, bo środki się wyczerpią, więc nastąpi powrót do podstawowego, dożywotniego świadczenia emerytalnego. Zatem mówiąc i promując PPK trzeba uczciwie postawić temat, że to okresowy program oszczędnościowy, a nie dożywotni. Być może w przyszłości podjęte zostaną prace nad przekształceniem PPK w anuitet, ale dopóki to nie nastąpi, nie ma mowy o dożywotnim świadczeniu emerytalnym, co należy uczciwie wytłumaczyć.

Drugą kluczową sprawą jest komunikowanie, że przez dziesięć lat otrzymywania dodatku oszczędnościowego, jakim faktycznie będzie PPK, wcale nie rozwiąże problemu niskiej tzw. stopy zastąpienia, która w systemie zdefiniowanej składki będzie wynosić z grubsza 30 proc. PPK może podnieść ten wskaźnik do maksymalnie ok. 50 proc., co będzie oznaczać ni więcej ni mniej, że taka właśnie będzie relacja naszych dochodów po zakończeniu pracy do ostatniej pensji. To więcej niż bez PPK, ale dla wielu osób może być to szokująca zmiana dochodowa, ponieważ powszechnie nie ma świadomości czym różni się system zdefiniowanego świadczenia, które otrzymuje obecne pokolenie emerytów, od zdefiniowanej składki, które będzie dotyczyć pokolenia kolejnego. Wysokość świadczeń nie będzie już obliczana na podstawie różnych wskaźników, zależna od pensji w ostatnich latach pracy itd., tylko od wielkości zgromadzonych na rachunku składek. A te niestety nie będą wystarczające, aby nawet zbliżyć się do poziomu 100 proc. stopy zastąpienia. Ale bez PPK byłoby to jeszcze mniej. Dlatego wprowadzenie tego programu jest konieczne, nie tylko dla budowania długoterminowych oszczędności, które mają wesprzeć polską gospodarkę, ale także, aby przynajmniej częściowo ratować status materialny przyszłych emerytów.

Z tego powodu nikt nie powinien więcej przedstawiać podczas jesieni życia bezstresowych emerytów, pod palmami, w okularach przeciwsłonecznych i ze słomką w zmrożonej szklance. Tylko pokazanie PPK takim jakim jest w rzeczywistości sprawi, że komunikacja do milionów Polaków będzie uczciwa i zrozumieją prawdziwy sens PPK. Nadchodzi czas, aby zaczęli więcej oszczędzać, a mniej konsumować.