Edukacja

 

Wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki podkreślił ostatnio, że szkolnictwo zawodowe jest fundamentalnie potrzebne dla rozwoju zawodowego. Sęk w tym, aby kształcić zawodowo w tych kierunkach, w których będzie praca nie tylko kilka lat po ukończeniu nauki, ale także za jedną- dwie dekady.

Dynamika zmian na rynku pracy jest tak ogromna, że już w perspektywie 10-20 lat część zawodów zniknie, a część powstanie nowych, które będą najczęściej odpowiedzią na zmiany technologiczne w gospodarce. Jednym z największych wyzwań dla rynku pracy będzie robotyzacja. Według prezentacji dr. Macieja Bukowskiego, podczas panelu o perspektywach rynku pracy zorganizowanego przez Fundację Przyjazny Kraj w kwietniu tego roku, nieomal 20 zawodów w Polsce jest zagrożonych automatyzacją w perspektywie 2040-2050 roku z prawdopodobieństwem 70-90 proc., wśród najmniej zagrożonych 20 zawodów szansa na automatyzację jest mniejsza od 30 proc. Co więcej, dwadzieścia zawodów najbardziej narażonych na automatyzację odpowiada za ok. 32 proc. zatrudnienia ogółem w Polsce. Wśród nich są np. pracownicy ochrony, kierowcy ciężarówek, operatorzy maszyn i urządzeń górniczych, pracownicy obsługi biurowej czy zatrudnieni przy produkcji odzieżowej. Już obecnie można sobie wyobrazić, że w ciągu zaledwie kilku nastąpi upowszechnienie pojazdów autonomicznych, przede wszystkim ciężarówek, a polscy kierowcy stanowią ok. 25 proc. zatrudnionych w tej branży w całej Europie. Z kolei w kopalniach węgla kamiennego czy miedziu, które sięgają do coraz trudniejszych geologicznie pokładów, roboty zastąpią górników przynajmniej na najbardziej zagrożonych odcinkach.

Zatem rozwój szkolnictwa zawodowego należy bardzo rozsądnie ukierunkować, aby nie popełnić błędów uczelni wyższych, które nagminnie kształciły rzesze specjalistów, którzy okazywali się zbędni na rynku pracy i np. musieli się kosztownie przekwalifikowywać.

W tym kontekście niezwykle ważne jest, aby kształcić informatyków, na których chroniczny niedobór narzekają firmy informatyczne w całej Europie. I nie chodzi tylko o to, aby z wyższych uczelni technicznych uczynić „wyższe szkoły zawodowe”, jak chciał kiedyś prezes jednej z największych firm informatycznych w Polsce, ale mocno zejść z kształcenie zawodowym w tym kierunku na poziom szkół zawodowych i techników. Informatyk informatykowi nierówny i nie są zawsze potrzebne w firmach osoby o najwyższych specjalizacjach. Często do zespołów potrzeba pracowników o podstawowej wiedzy o programowaniu, którą spokojnie mogą zdobyć bez dyplomu uczelni wyższej i mieć pracę zapewnioną na dekady.