Przyjęcie przez rząd projektu ustawy o pracowniczych planach kapitałowych to niezbędny krok, aby przyszli emeryci nie wpadli w ubóstwo. Teraz kluczową sprawą jest, aby przekonać Polaków, że PPK to nie „OFE-bis”. Niezwykle ważne jest, aby promować go jako program oszczędnościowy, a nie stricte emerytalny, bo przecież nie zapewni świadczenia dożywotniego.
Po wielomiesięcznej batalii szefowi Polskiego Funduszu Rozwoju Pawłowi Borysowi udało się przeforsować projekt PPK, który w ostatecznej wersji obronił się przed zakusami resortu energii, aby wyłączyć z systemu górników, a krytyczne uwagi ze strony NBP nie zablokowały jego przyjęcia. Jeśli w Sejmie projekt nie zostanie popsuty przez grupy interesów, albo nie osłabnie polityczna wola do jego realizacji, to PPK powinno ruszyć od połowy 2019 roku. To i tak jest z poślizgiem wobec pierwotnych planów, ale w tym wypadku przesunięcie terminu powinno być korzystne dla wszystkich. Po pierwsze będzie więcej czasu na przygotowanie i przeprowadzenie akcji edukacyjnej wśród milionów Polaków. Po drugie pracodawcy będą mieli więcej czas na przygotowania, także w ramach budżetów, bo przecież wydatki na PPK staną się nową pozycją kosztową po ich stronie. Po trzecie zarządzający pieniędzmi odkładanymi w ramach PPK także lepiej się przygotują do tej gigantycznej operacji.
Minusem opóźnienia jest to, że później na rynek kapitałowy oraz do całej gospodarki zaczną trafiać środki z PPK, a szacuje się, że rocznie na giełdę może spływać z tego źródła docelowo nawet 12 mld zł.
Zatem rząd ma dokładnie dziesięć miesięcy, aby przekonać Polaków, którzy zostaną obowiązkowo do zapisani do PPK, że nie warto się z nich dobrowolnie wypisać i zostawić wszystko „po staremu”. To gigantyczne wyzwanie, bo doświadczenie innych krajów z podobnymi programami PPK jest pod tym względem zróżnicowane. Tak naprawdę będzie to walka o wysoką tzw. stopę przystąpienia, aby była przynajmniej zbliżona do Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii (ok. 80 proc.), a nie Turcji (40 proc.) albo Włoch, gdzie z dobrowolnego oszczędzania na jesień życia zrezygnowało aż trzech na czterech Włochów. Pierwszorzędnym zadaniem będzie przekonanie Polaków, że żyją iluzją, iż skoro teraz płacą wysokie składki na ZUS, to będą mieć godne emerytury. Nadal w społeczeństwie niewielka jest wiedza o tym, jak katastrofalna będzie tzw. stopa zastąpienia (relacja emerytury do pensji). Oczywiście można o tej stopie przeczytać w milionach listów, jakie ZUS rozsyła co roku, ale mało kto wierzy, że hipotetyczna wysokość emerytury będzie w granicach 20-30 proc. pensji. Uświadomienie tego społeczeństwu będzie bardzo bolesne i niełatwe, bowiem nadal panuje przekonanie, że „jakoś to będzie” albo „państwo pomoże”. Otóż nie pomoże, bo najzwyczajniej w świecie nie będzie miało z czego. Demografia jest bezlitosna: liczba płacących składki będzie spadać, a pobierających świadczenia – rosnąć. Dlatego uruchomienie PPK jest tak szalenie ważne dla milionów Polaków, gdyż podniesienie stopy zastąpienia do nawet 40-50 proc. stawia przyszłych emerytów w lepszej sytuacji finansowej. Kampania edukacyjna będzie ważna także z innego powodu: trzeba bardzo wyraźnie wytłumaczyć ludziom, że PPK tak naprawdę nie jest programem emerytalnym, tylko oszczędnościowym, ponieważ nie ma w sobie świadczenia dożywotniego, a jedynie wypłatę na okres maksymalnie dziesięciu lat. I to jest poważny minus PPK, ponieważ dochód rozporządzalny przyszłego emeryta po tym okresie znowu spadnie do poziomu 20-30 proc. sprzed emerytury. I to w późnych latach życia, kiedy z powodu np. opieki geriatrycznej czy kosztów leków bardziej potrzebowałby większych pieniędzy. Być może w przyszłych latach PPK zostanie tak przekształcone, że możliwe będą dożywotnie annuitety, ale na razie to jedynie program typowo oszczędnościowy.
Na przekonaniu Polaków do PPK ważyć będą także losy OFE. Nie wystarczą zapewnienia premiera Mateusza Morawieckiego, że „PPK to nie jest następne OFE”. Owszem, środki zgromadzone w PPK od początku będą miały status prywatny, w przeciwieństwie do OFE, które zostały uznane na mocy wyroków SN i TK za środki publiczne, co umożliwiło „skok” na kasę rządowi PO–PSL i zabranie z funduszy części obligacyjnej. Sęk w tym, że najlepiej byłoby przekonać ludzi do PPK porządkując sprawę OFE i prywatyzując zgromadzone tam środki. Zresztą ówczesny wicepremier Morawiecki zapowiadał to już na początku 2017 r., ale plan zapisania na kontach Polaków 75 proc. środków z OFE jak na razie pozostaje na papierze, co powoduje podejrzenia, że mogłyby one zostać znacjonalizowane na pełną skalę w razie poważniejszych problemów budżetowych. Wprowadzenie OFE dwie dekady temu było tak naprawdę umową społeczną, która została już raz złamana przy okazji nacjonalizacji części obligacyjnej. Przekonanie, że PPK to nie „OFE-bis” byłoby o niebo łatwiejsze, gdyby 75 proc. środków z OFE zostało zapisanych na prywatnych kontach o statusie lokat bankowych, ale oczywiście z ograniczeniami dotyczącymi wypłat, niż pozostawienie dalszych losów tych pieniędzy w zawieszeniu.
Podczas prac nad PPK można było usłyszeć argument, że to jest projekt tak duży, że nie można równolegle realizować projektu „prywatyzacja OFE”. Jeśli rzeczywiście PPK szybko wejdzie w życie, to będzie wystarczająco dużo czasu, aby zabrać się także za OFE jeszcze przed połową 2019 roku. Wzmocniłoby to wiarę, że rzeczywiście środki w PPK będą prywatne „na zawsze”, a nie zostaną przechwycone przez państwo przy byle okazji. Tylko w taki sposób można chociaż częściowo odbudować zaufanie do państwa w sprawach związanych z zabezpieczeniem emerytalnym i długoterminowym oszczędzaniem, do którego zostaniemy obowiązkowo zapisani, ale będziemy przecież mogli się wypisać.