Energetyka

Ogromna przecena spółek energetycznych na warszawskiej giełdzie jest efektem kilku czynników, których wspólnym mianownikiem jest polityka resortu energii oraz rosnąca niechęć inwestorów do węgla.

To nie przypadek, że w ciągu ostatniego roku inwestorzy giełdowi na wyścigi pozbywają się akcji spółek energetycznych. Papiery PGE, Enei, Tauronu i Energi wprost parzą w ręce, co widać po rocznej przecenie np. tej ostatniej spółki o 40 proc. Warto przypomnieć, że niektóre energetyczne akcje sprzedawane były także w ramach akcjonariatu obywatelskiego, sztandarowego projektu upowszechniania własności przez giełdę za rządów koalicji PO-PSL. Inwestorzy indywidualni byli zachęcani tym, że to stabilne spółki, które będą płacić dywidendy. Obecnie nawet strach patrzeć na ceny emisyjne spółek w ofertach publicznych przed laty. Inwestorzy zamiast zysków liczą potężne straty.

Niestety, w dużej mierze katastrofalna przecena energetyki wynika z polityki energetycznej prowadzonej przez ostatnie lata. Po pierwsze, branża została wprzęgnięta w pomoc kulejącemu górnictwu, co nie zostało dobrze przyjęte przez rynek. Po drugie dywidendy wypłacane są coraz bardziej niechętnie, czemu trudno się dziwić, skoro energetyka ma w pierwszej kolejności realizować politykę energetyczną rządu, a w drugiej dopiero dbać o interesy pozostałych akcjonariuszy, w tym indywidualnych. W tym miejscu jest gigantyczna kolizja interesów, na której tracą inwestorzy, bo ich głos jest wołaniem na puszczy, skoro po drugiej stronie stoją interesy państwa. Państwowe firmy, nie tylko energetyczne, są w ostatnich latach także pod ogromną presją płacową, a dla utrzymania spokoju społecznego i nie drażnienia związkowców często państwowy właściciel daje pracownikom to, czego chcą, co uderza w wyniki finansowe.

Kolejnym kamieniem młyńskim notowań jest będąca nadal w zawieszeniu decyzja o budowie elektrowni atomowej, na którą trzeba tak gigantycznych pieniędzy, że akcjonariusze spółek zaangażowanych w projekt mogą pożegnać się z dywidendami na długi czas. No i jakby tego wszystkiego było mało, mamy coraz bardziej restrykcyjną politykę klimatyczną Unii Europejskiej, która powoduje, że energia z węgla jest na cenzurowanym. Konsekwencją tego są dramatycznie rosnące ceny CO2, które mogą pod znakiem zapytania postawić rentowność bloków węglowych, nawet tych nowobudowanych, i dodatkowo doprowadzić do sytuacji, gdy drogi prąd uderzy w konkurencyjność całego przemysłu. O ile firmy płacą za prąd ceny rynkowe, to nie tak łatwo przerzucić rosnące koszty na konsumentów, ponieważ mają taryfy regulowane przez URE. W istocie rzeczy decyzja o taryfach stała się decyzją polityczną, bo z jednej strony rząd obiecuje tani prąd, a z drugiej jest kompletnie bezsilny wobec rosnących cen CO2. A w tle mamy maraton wyborczy.

W sumie akcjonariusze spółek energetycznych zostali złapani w potrzasku. Nastąpiła kumulacja negatywnych wydarzeń okołorynkowych, co w powiązaniu z taką, a nie inną polityką energetyczną, skłania ich do wyprzedaży akcji, często po najniższych kursach w wieloletniej historii notowań. Świadczy to tylko o ich determinacji i przekonaniu, że kurczowe trzymanie się przez polską energetykę węgla na dłuższą metę przynosi opłakane skutki. Świat bowiem odchodzi od węgla, znalezienie za granicą finansowania dla budowy nowych bloków, a także ubezpieczenia tego segmentu rynku jest coraz trudniejsze. Może przekładać się to także na decyzje inwestycyjne zagranicznych funduszy, które trzymanie akcji ze śladem węglowym nie mogą pogodzić z coraz bardziej popularną polityką Zero Carbon Footprint. Wszystko to prowadzi na naszej giełdzie do pięknej katastrofy branży energetycznej.