Energetyka

Rosnące ceny energii prowadzą do kosztowego efektu domina w całej gospodarce: drożeje prąd dla przedsiębiorstw, dla gospodarstw domowych, samorządów, a na koniec zobaczmy go w każdym bochenku chleba i wyższej cenie kredytu. Impuls inflacyjny jest murowany, pytanie tylko o jego skalę.

Z cenami prądu jest jak z cenami ropy: dopóki są w miarę stabilne, ich wpływ na inflację jest niewielki. Jednak nikt nie może przejść obojętnie obok prądu czy ropy, jeśli cena poszła w górę o połowę, a bardzo prawdopodobne, że to nie koniec. Szczególnie cierpią na tym małe i średnie przedsiębiorstwa, których najzwyczajniej nie stać na zabezpieczanie się przed zmianami cen. A jeśli energia nie służy im jedynie do oświetlania siedziby i działania komputerów, tylko do podstawowych procesów produkcyjnych, to szybko łapią się za kieszeń. Przedsiębiorcy nie mają wyjścia: muszą płacić za prąd więcej i natychmiast głowią się jak przerzucić skutki podwyżki na kontrahentów, którzy odbierają np. półprodukt, albo na finalnego odbiorcę/ konsumenta, który kupuje np. bochenek chleba. Oczywiście, mogą część droższej energii wziąć na swój rachunek, ale to prowadzi do obniżki marży, zmniejszenia możliwości inwestycyjnych, utraty konkurencyjności, a w skrajnych przypadkach –  bankructwa. Dlatego wolą jednak wybrać podwyżki cen swoich wyrobów/usług. Każda taka decyzja jest kamyczkiem wrzuconym do ogródka inflacji.

Galopujące ceny energii to także potężny kłopot dla samorządów, które muszą utrzymać administrację, szkoły, przedszkola, ale przede wszystkim zapewnić mieszkańcom wiele usług infrastrukturalnych, takich jak np. oświetlenie ulic. O tym, jak wielkie są to koszty np. w dużych aglomeracjach niech świadczy przykład sprzed kilku lat, kiedy władze jednego z największych polskich miast podjęły decyzję o włączaniu lamp… o godzinę później, aby zaoszczędzić ładnych kilka milionów złotych. Warto dodać, że nie wynikało to z czystej chęci oszczędności, tylko było desperackim szukaniem możliwości zmniejszenia wydatków, bo ten samorząd był zadłużony po sufit i mógł przekroczyć ustawowe limity. Jednak daje to wyobrażenie o tym, jak bardzo na zmianę cen energii wrażliwy jest samorząd, szczególnie przy ogromie zadań, jakie przez lata zostały na niego przerzucone z poziomu centralnego. Niespodziewane większe wydatki na energię to ogromne wyzwanie budżetowe dla gmin, które może skutkować – jak w wypadku firm – zmniejszenie możliwości inwestycyjnych i szukaniem dodatkowych dochodów w kieszeniach mieszkańców, choć to ostatnie nie jest takie łatwe jak w przypadku relacji B2B.

Na końcu domina „z prądem” mamy kostkę z napisem: „konsument”. Ona również się przewróci i to będzie najbardziej bolesne dla tych gospodarstw domowych, które żyją na granicy ubóstwa energetycznego. Owszem, chronione są taryfą G, ale tylko do końca tego roku. Dlatego nagle sprawa cen prądu stała się gorącym tematem politycznym, bo przecież każdy konsument to także wyborca, a przed nami 21 miesięczny maraton wyborczy. Nie wiemy, jakie firmy energetyczne przyniosą propozycje nowych taryf G (o ile w ogóle przyniosą) i jakie będą decyzje prezesa URE. Ale nawet jeśli taryfa G zostanie politycznie chroniona, to wyborcy zobaczą skutki drożejącego prądu nie na miesięcznych rachunkach z elektrowni, ale codziennie na każdym paragonie otrzymanym w sklepie. Potem odbije się to na koszyku inflacyjnym i w górę pójdą  stopy procentowe, więc zapłacą drożej za kredyt. Tak działa energetyczna teoria domina, którego pierwsze klocki zostały już nieodwracalnie przewrócone.