Energetyka

Na nic zdało się polityczne zaklinanie rzeczywistości, że nie wzrosną ceny prądu dla gospodarstw domowych, a skokowy wzrost cen dla przemysłu nie zagrozi konkurencyjności przemysłu. Rząd w końcu przyznał, że prąd będzie droższy i zapowiedział działania osłonowe, czyli to co powinien zrobić od początku.

Historia dramatycznie drożejącego od roku prądu jest dowodem na to, że wielka polityka ostatecznie zawsze przegrywa z rynkiem, choć by nie wiem jak politycy szliby w zaparte. Przypomnę, że ceny energii, po wielu latach spokoju, nagle poszły dynamicznie w górę, ponieważ z grubsza pięciokrotnie podrożały uprawnienia do emisji CO2, a także wzrosły ceny węgla na światowych rynkach. Nie było wyjścia, CO2 musiało uderzyć boleśnie polskich wytwórców, skoro energetyka jest w ok. 80 proc. oparta o węgiel, w dużej mierze spalany w przestarzałych kotłach o tzw. niskiej sprawności, które emitują dużo więcej zanieczyszczeń niż kotły o tzw.wysokiej sprawności. Po miesiącach politycznego zaklinania, że „Polacy nic się nie stało” resort energii w końcu przyznał, że jest problem z cenami prądu i musi on odbić się zarówno na rachunkach dla gospodarstw domowych chronionych przez regulowaną taryfę G, jak i przemyśle energochłonnym (np. hutnictwo, cementownie, przemysł chemiczny) oraz małych i średnich przedsiębiorstwach. Zapewne wpływ na zmianę retoryki politycznej miały coraz częstsze alarmujące informacje z firm, że będą kupować prąd po dużo wyższych cenach i przełoży się to na ceny ich towarów i usług. Konsumenci też zdali sobie sprawę, że podwyżki cen prądu są nieuniknione, albo bezpośrednio w taryfie G, albo w postaci wyższych cen płaconych np. w sklepach.

Dlatego w końcu rząd zdecydował się ujawnić, że pracuje nad systemem rekompensat. A ma z czego płacić, bowiem zarabia rocznie grube miliardy złotych na sprzedaży przysługujących Polsce praw do emisji CO2. Tyle, że dotychczas na tych pieniądzach korzystało państwo, a teraz będzie zmuszone się podzielić ze społeczeństwem oraz przedsiębiorcami. Zobaczymy ile wyjdzie z zapowiedzi, że rachunki za prąd w taryfie G nie wzrosną o więcej niż 5 proc. i kto ostatecznie z firm otrzyma państwowe wsparcie, aby zrekompensować wyższe ceny. Pewne jest jedno, że próba zamrożenia cen energii dla gospodarstw domowych, zużywających około jednej czwartej wytwarzanego prądu, byłaby zgubna dla branży energetycznej oraz całego przemysłu i sektora usług. Koncerny energetyczne dostałyby po kieszeni, co odbiłoby się na wynikach, a z kolei przedsiębiorstwa, szczególnie energochłonne, mogłyby nie być w stanie samodzielnie unieść podwyżek rzędu np. 40-50 proc. i starałyby się przerzucić skutki na kontrahentów oraz konsumentów, co z kolei nakręciłoby spiralę inflacyjną.

Dlatego przyznanie w końcu, że „mamy problem” i chcemy go rozwiązać, zamiast politycznego trwania przy „tanim prądzie dla Polaków” należy przyjąć jako rodzaj opamiętania się przez polityków, że z rynkiem się nie wygra. Szkoda, że nastąpiło to z takim opóźnieniem, bo gdy dzieją się tak dramatyczne rzeczy z cenami jak obecnie, to liczy się każdy dzień, szczególnie dla przedsiębiorców, których biznesy uzależnione są od nieregulowanych cen energii na rynku hurtowym. Niech to będzie polityczna nauczka, bo kolejne kryzysy wywołałane typowo rynkowymi powodami, na pewno przyjdą, i zamiast chować głowę w piasek politycy powinni natychmiast uczciwie zakomunikować wagę problemu i mu przeciwdziałać.

Całe zamieszanie z drożejącym prądem ma też jednak jeden pozytywny akcenkt. Politycy nagle poszli po rozum do głowy i zaczęli się „przepraszać” z gnębionymi legislacyjnie i nie tylko przez trzy lata odnawialnymi źródłami energii (OZE). Paradoksalnie, dzięki kryzysowi wywołanemu przez węglową energetykę, możemy mieć w kolejnych latach więcej źródeł zeroemisyjnych i po prostu czystsze powietrze.