Ma być ostatnim wielkim blokiem opalanym węglem kamiennym i zamknąć ten etap w polskiej energetyce. Budowa jest popierana przez rząd i koncerny energetyczne, ale krytykowana przez wielu ekspertów, a do tego podjęta została próba jej prawnego zablokowania. Zwycięsko z tej próby sił na razie krótkoterminowo wychodzi państwo, ale jak będzie za 10-20 lat to wielka niewiadoma, bo Europa zmierza do dekarbonizacji, a Polsce brakuje węgla.
Plany budowy nowego bloku 1000 MW za 6 mld zł w Elektrowni Ostrołęka to nie pomysł obecnego rządu, lecz koncepcja poważnie rozważana już za rządów PO-PSL. Powstanie nowego, stabilnego źródła energii w Polsce północno-wschodniej wydaje się uzasadnione, ponieważ jeśli region ma się rozwijać,
to będzie potrzebować coraz więcej prądu, a jego przesył na duże odległości powoduje straty, które zresztą pokrywamy w naszych rachunkach za prąd. Jednak początkowo inwestycję zamrożono w 2012 r. Oficjalnie z powodu kryzysu pogorszyły się możliwości jej sfinansowania, ale faktycznie ceny prądu były tak niskie, że pod znakiem zapytania stały również inwestycje w siłownie w Kozienicach oraz Opolu. Gdyby nie decyzja o zamrożeniu prac przygotowawczych, to najprawdopodobniej blok działałby już pełną parą od 2017 r. Zaniechanie inwestycji stało się elementem kampanii politycznej przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r. i złożona została deklaracja przez ówczesną opozycję, że wróci do planu budowy po przejęciu władzy. I to się właśnie dzieje, bo w projekcie wspólnie realizowanym przez spółkę Energi i Enei wybrano wykonawcę i dopięto finansowanie.
Nie oznacza to jednak wcale, że rozwiane zostały wątpliwości dotyczące zasadności tej inwestycji. Ostatnio została mocno skrytykowana przez ekspertów Instytutu Jagiellońskiego, a organizacja Client Earth skierowała do sądu pozew ze względu na ryzyko klimatyczne związane z tym projektem. Zdaniem Client Earth decyzja walnego Enei o realizacji inwestycji godzi w interesy spółki i jej akcjonariuszy, więc powinna zostać zaniechana. Projekt budowy kolejnego dużego bloku energetycznego nie budziłby zapewne tylu emocji, gdyby był opalany gazem, a nie węglem. Spalanie gazu powoduje z grubsza o połowę mniejsze emisje CO2, które są jednym z głównych argumentów przeciwników budowy. Unia Europejska prze do dekarbonizacji, stale podnosi swoje cele klimatyczne, więc taka budowa, mimo że nowoczesne bloki węglowe emitują znacznie mniej zanieczyszczeń niż stare „dwusetki”, z punktu widzenia redukcji CO2 mija się z celem, bo nie będzie to źródło ani zeroemisyjne, ani niskoemisyjne. Deklaracje polityczne, że to już ostatni taki duży węglowy blok nie załatwiają sprawy, tak samo jak przewidywania, że udział węgla w miksie energetycznym spadnie z 80 do 50 proc. do 2050 r.
Tymczasem drożejące uprawnienia do emisji CO2 są ogromnym ryzykiem dla opłacalności inwestycji, a także jej współwłaścicieli i kredytujących ją banków, bowiem w skrajnej sytuacji może być to trwale nierentowne aktywo. Wszystko będzie oczywiście zależało od zmian rynkowych cen CO2 i utrzymania polityki dekarbonizacji przez Unię Europejską, ale ostatni rok wzrostu cen powinien być ostrzeżeniem, co może się wydarzyć jeśli te trendy są u nas lekceważone.
Drugim problem, poza polityką klimatyczną, jest zapewnienie stabilnych dostaw polskiego węgla, bo w założeniu taka inwestycja ma spełniać kryterium bezpieczeństwa energetycznego. Jednak już obecnie polskie kopalnie mają duży problem z zaspokojeniem potrzeb krajowej energetyki, po części z powodu wieloletnich zaniechań inwestycyjnych, jeszcze większym problem jest to, że wydobycie następuje w coraz trudniejszych warunkach geologicznych, szczególnie w śląskich kopalniach, co z jednej strony podnosi koszty, a z drugiej zmniejsza produkcję. Z kolei budowa nowych kopalń pozostaje na papierze, część starych szybów jest „wygaszana”, czyli faktycznie likwidowana. Tymczasem statystyki importu surowca pną się w górę, także z kierunku wschodniego, skąd – gdyby trzymać się polityki bezpieczeństwa energetycznego – import powinien maleć. Dlatego może się okazać, że rząd i koncerny energetyczne dopną swego i nowy blok w Ostrołęce powstanie, i nawet rozpocznie pracę na krajowym węglu, ale biorąc pod uwagę jego 30-40 letnią żywotność, może zakończyć na importowanym, także ze Wschodu, co będzie zaprzeczeniem politycznego motywu bezpieczeństwa, który przyświeca obecnie budowie. Stąd tak wielkie emocje związane z tym projektem, które wcale się nie zakończą wraz z formalnym rozpoczęciem robót, ani nawet oddaniem bloku do użytku. Pewne jest, że hasło „blok w Ostrołęce” znajdzie swoje wyeksponowane miejsce w historii polskiej energetyki.