Energetyka

Ogłoszenie na krótko przed szczytem klimatycznym w Katowicach nowej polskiej polityki energetycznej zakładającej utrzymanie do 2040 r. zużycia węgla na niezmienionym poziomie jest strzałem w stopę, bo stawia nas w roli węglowego chłopca do bicia podczas COP24 i podważa nasze intencje ochrony klimatu.

Obecnie polska energetyka zawodowa i elektrownie potrzebują spalać rocznie ok. 50 mln ton węgla, aby z tego źródła zapewnić blisko 80 proc. krajowego zapotrzebowania na energię. Według resortu energii udział węgla w miksie energetycznym ma spadać: do 60 proc. w 2030 r. i nawet poniżej 30 proc. w 2040 r. Sęk w tym, że z punktu widzenia polityki klimatycznej, szczególnie dekarbonizacji forsowanej przez Unię Europejską, taki procentowy spadek udziału węgla w miksie nie ma większego znaczenia, bowiem i tak emisje dwutlenku węgla pozostaną na bardzo wysokim poziomie. Mogą one nieco się zmniejszyć dzięki zastępowaniu części przestarzałych i niskosprawnych (potrzebują dużo paliwa do wyprodukowania jednostki energii) kotłów (np. tzw. dwusetek) przez nowoczesne i wysokosprawne, ale znaczącego przełomu tu nie będzie (nowoczesne kotły – takie jak w oddanej niedawno do użytku elektrowni Kozienice – emitują ok. 30 mniej zanieczyszczeń). Warto  przypomnieć, że pięć lat temu, podczas szczytu COP19 w Warszawie, właśnie wprowadzanie bardziej efektywnych technologii spalania węgla było jednym z forsowanych przez stronę polską rozwiązań w dyskusji nad zapobieganiem zmianom klimatycznym. Wychodzi na to, że minęło pięć lat, a nadal stoimy w miejscu pod tym względem i nie mamy do zaproponowania nawet stopniowego wygaszania mocy węglowych przez najbliższe dwie dekady, skoro nadal do kotłów ma trafiać rocznie 50 mln ton węgla. Aby przykryć ten fatalny wniosek, przedstawiciele rządu chętnie powołują się na argument, że pod względem redukcji emisji CO2 od 1989 r. należymy do liderów, bo zmniejszyliśmy je o 30 proc. I tu znowu można odnieść wrażenie, że to kolejny stary argument, bo pięć lat temu dokładnie ten samo był podnoszony podczas COP19. Zresztą według danych europejskich pod tym względem lepsze wyniki ma wiele innych państw. Sęk w tym, że w liczącej jeszcze 28 państw UE  Polska odpowiada aż za 9 proc. emisji, więc jej udział w węglowej statystyce jest mocno przeważony. Owe 30 proc. redukcji CO2 to nie tyle zasługa polityki proekologicznej, ile po prostu upadku wielu energochłonnych firm w latach 90., więc trudno tu dopatrywać się szczególnych zasług Polski.

A wydawałoby się, że przez pięć lat od COP19 można dużo więcej zrobić w zakresie polityki energetycznych w kontekście zmian klimatu, niż tylko dojść do wniosku, że chcemy spalać tyle węgla ile dotychczas, a wzrost zapotrzebowania będziemy pokrywać z atomu, wiatraków morskich i fotowoltaiki. Szczególnie, że obecnie najtańszym źródłem jest energia z wiatraków lądowych, którym trzy lata temu, po zmianie rządu, wydana została polityczna walka, która przyniosła efekt w postaci tzw. ustawy antywiatrakowej i zerwania umów przez państwowe firmy z prywatnymi inwestorami z OZE, co grozi Polsce arbitrażem i wypłatą wysokich odszkodowań. Choć przez ostatnie lata cena wiatrowych technologii OZE na lądzie spadła i obecnie ta energia jest najtańsza, to – ku zaskoczeniu – w nowej polityce energetycznej wiatraki lądowe dostały się na „czarną listę” i nie będą rozwijane. Jako powód podawany jest „brak zgody społecznej” dla tego typu inwestycji. Tyle, że na taki argument można by się powoływać, gdyby odbyło się referendum w tej sprawie, a nie było to widzi misie polityków w debacie publicznej. Ta „zgoda społeczna” powinna zależeć nie od polityki centralnej, tylko lokalnej, gdzie mieszkańcy mają prawo wypowiedzieć się w tych sprawach w referendum albo w wyborach, w których mogą poprzeć lub nie samorządowców chcących budować wiatraki.

Podsumowując, pięć lat jakie minęły od poprzedniego organizowanego w Polsce szczytu COP są u nas stracone w kwestii klimatycznej, a co gorsza nowa polityka energetyczna zakonserwowała nasz węglowy status, podczas gdy świat jednak ewolucyjnie odchodzi od węgla, branży węglowej nie chce ubezpieczać coraz więcej firm ubezpieczeniowych i kredytować coraz więcej banków. Jeśli nowa polityka energetyczna przed COP24 w Katowicach miała stać się naszą wizytówką, to strona polska najwyraźniej pomyliła szczyt klimatyczny ze szczytem węglowym.