Energetyka

Apel ministra energii na tegorocznych obchodach barbórkowych „więcej węgla nam potrzeba” brzmi jak polityczna prowokacja wobec rozpoczynającego  się szczytu klimatycznego w Katowicach i jest jednocześnie przyznaniem się, że stawianie na dalszy rozwój energetyki węglowej przy słabnących możliwościach krajowej branży wydobywczej jest skazaniem Polski na import, który z kierunku wschodniego zagraża naszemu bezpieczeństwu energetycznemu tak samo jak import gazu.

Chyba nikt nie spodziewał się, że minister energii Krzysztof Tchórzewski wezwie przy okazji Barbórki, że „więcej OZE nam potrzeba”, albo „atomu nam potrzeba”. Jednak apel o budowę nowych kopalń, podczas gdy w Unii Europejskiej mamy trend dekarbonizacji brzmi z pozoru jak mało wyrafinowany żart ze wszystkich deklaracji politycznych, jakie w zakresie klimatu składa Polska, tym bardziej, że właśnie w Katowicach rozpoczyna się szczyt klimatyczny COP24. Abstrahując od faktu, że minister zwracał się faktycznie do przedstawicieli branży węglowej, to wybrał mocno niefortunny moment na taki apel. Polska od lat jest klimatycznym hamulcowym w Unii Europejskiej, a utrzymywanie przez nas blisko 80 proc. wytwarzania energii daje pretekst Brukseli, abyśmy byli co rusz węglowym chłopcem do bicia. Niestety, nie widać politycznej woli, aby ewolucyjnie zmniejszać ilość spalanego węgla w Polsce, co dobitnie pokazuje zaproponowana właśnie polska polityka energetyczna, gdzie zużycie węgla do 2040 r. ma pozostać na niezmienionym poziomie, a udział czarnej energii w miksie energetycznym ma spadać tylko dzięki nowym mocom w OZE oraz planowanej siłowni atomowej.

Takie zakonserwowanie na wysokim poziomie ilości węgla, jakiego będzie potrzebować krajowa energetyka, jest na rękę lobby węglowemu i górniczym związkowcom, ale w żadnej mierze nie idzie w parze z rzeczywistym potencjałem polskich kopalń. Chodzi o to, że w istniejących szybach  trzeba sięgać po coraz głębsze pokłady, w coraz trudniejszych warunkach geologicznych i przy rosnącym zagrożeniu metanowym. Minister nie powiedział tego wprost, ale węgiel w dotychczasowych lokalizacjach się kończy, a w innych jego wydobycie nie kalkuluje się ekonomicznie. Tymczasem krajowa energetyka zawodowa i elektrownie potrzebuje ok. 50 mln ton surowca rocznie i temu zapotrzebowaniu kopalnie nie są w stanie sprostać.

Mamy więc alternatywę: masowy import węgla, przede wszystkim z Rosji, albo budowa nowych kopalń. I o to drugie właśnie apeluje minister energii. Tyle, że na razie to wołanie na puszczy. I to z kilku powodów. Po pierwsze to kosztowne inwestycje, a prywatnym inwestorom nie po drodze z państwem w branży górniczej. Po drugie samorządy lokalne po prostu nie chcą u siebie nowych kopalni, nie tylko odkrywkowych, ale także głębinowych, bo obawiają się degradacji środowiska, szkód górniczych, ograniczenia w dostępie do terenów inwestycyjnych, a przede wszystkim problemów społecznych. Bo jeśli za jakiś czas minister Tchórzewski nie będzie już ministrem, a Unia Europejska postawi na swoim i doprowadzi jednak do dekarbonizacji – efektem tego będą tak wysokie ceny CO2, że krajowe elektrownie węglowe staną się nierentowne i mogą być zamykane z powodów ekonomicznych, a kopalnie pójdą w ich ślady.

Na razie jednak budowa nowej kopalni jest w sferze politycznych apeli, a w realnym świecie potrzeba węgla „tu i teraz”, więc mamy największy w historii import węgla, szczególnie z Rosji. W tym roku od stycznia do września do Polski wjechało już ponad 14 mln ton węgla z importu, czyli więcej niż w całym ubiegłym roku (13,3 mln ton). Do końca roku szacunki mówią nawet o 17-18 mln ton, co w tym stanie rzeczy podważa sens rozwijania krajowej energetyki w oparciu o ten surowiec. Tym bardziej, że ok. 70 proc. węgla importowanego pochodzi z Rosji, a – jak wiemy z doświadczeń gazowych – może zagrażać to naszemu bezpieczeństwu energetycznemu. Wychodzi na to, że resort energii dał się złapać we własne sidła: postawił politycznie na utrzymanie potencjału wytwórczego z węgla, ale zupełnie zlekceważył niewydolność krajowego górnictwa. Stąd pozostały jedynie polityczne apele o nowe kopalnie albo zwiększenie wydobycia w już istniejących, co jest bardzo trudne, biorąc pod uwagę ich spadający potencjał i wysokie koszty.