Energetyka

Karkołomne nazwanie miliarda złotych rekompensat wyciąganych z kieszeni spółek energetycznych „jednorazową opłatą klimatyczną” i zaklinanie przez premiera w Sejmie, że ceny prądu nie wzrosną, świadczą tylko o tym, że nikt nie chce się przyznać do błędnej polityki energetycznej bazującej na węglu.

Trzeba przyznać, że minister energii przy okazji tworzenia funduszu rekompensat dla gospodarstw domowych potyka się o własne nogi, a jego kolejne wypowiedzi dolewają tylko oliwy do ognia, szczególnie w oczach akcjonariuszy spółek energetycznych oraz środowiska rynku kapitałowego. Nagłe znalezienie miliarda złotych „oszczędności” w spółkach energetycznych wprost zelektryzowało nie tylko jej giełdowych współwłaścicieli, których minister zdaje się zupełnie nie dostrzegać, ale także Urząd Regulacji Energetyki, w którym leżą już wnioski taryfowe opiewające na 30 proc. podwyżki. No bo skoro jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki szefowie spółek energetycznych są w stanie wysupłać na polityczne zawołanie ministra drobny miliard złotych, to rodzi się pytanie o co tak naprawdę chodzi w finansach potężnych państwowych spółek, które na co dzień są prześwietlane przez profesjonalnych analityków, którzy – jak widać na tym przykładzie – nie dostrzegali takiego potencjału oszczędności w analizowanych spółkach. Późniejsze tłumaczenia czym jest ów magiczny miliard złotych i z czego tak naprawdę będzie pochodzić tylko pogrążały ministra, który zdaje się nie rozumieć zasad finansów spółek. Ale wszystko przebił ostatni akord, czyli nazwanie zrzutki koncernów energetycznych mianem „jednorazowej opłaty klimatycznej”. Stosując wykładnię znaną do tej pory z praktyki w Polsce, to opłata klimatyczna jest faktycznie podatkiem, jaki muszą zapłacić turyści w atrakcyjnych przyrodniczo gminach. Stosując logikę ministerialną, Polska jest jedną wielką atrakcyjną przyrodniczo gminą, a szefowie największych koncernów uprawiają turystykę. I w gabinecie ministra energii uiszczają „opłatę klimatyczną”. Zamiast zajmować się interesami wszystkich akcjonariuszy, także krajowych i zagranicznych instytucji finansowych oraz drobnych inwestorów, realizują w praktyce „jedyną słuszną” politykę głównego akcjonariusza, przy okazji naruszając zasady corporate governance, co osłabia cały rynek kapitałowy dotknięty już przez afery GetBack i KNF. Nazwanie „oszczędności” spółek energetycznych opłatą klimatyczną jest faktycznym opodatkowaniem tych spółek, czyli ich wszystkich akcjonariuszy, którzy najchętniej zobaczyliby ten miliard, ale w formie dywidendy, a nie wyimaginowanej opłaty klimatycznej.

Ale brnięcie w absurd ministra energii nie jest jedynym zadziwiającym zjawiskiem towarzyszącym podwyżkom cen energii. Mimo że ceny na rynku hurtowym urosły, co jest obiektywnym i łatwym do sprawdzenia faktem, a samorządy i firmy muszą kupować droższy prąd, premier zapewnił właśnie w Sejmie, że… nie będzie podwyżek cen energii. I choć ma na myśli zapewne wyłącznie gospodarstwa domowe, dla których dedykowany jest rodzący się w bólach fundusz rekompensat, to takie ogólne stwierdzenie świadczy tylko o rozpaczliwym politycznym zaklinaniu rzeczywistości i uspokajaniu wyborców, aby w roku podwójnych wyborów ich złość nie obróciła się przeciwko rządowi i partii rządzącej. I nawet jeśli w rachunkach gospodarstwa domowe nie odczują podwyżek, to odczują je w wielu produktach i usługach, gdyż prąd dramatycznie już podrożał. I to jest fakt, z  którym politycy powinni się pogodzić, aby w temacie cen energii nie przekraczali granic absurdu. Otwarte pozostaje pytanie: kto zapłaci polityczną cenę za zamieszanie z cenami prądu, czyli kto zje tę żabę?