Energetyka

Polska nie ma wyboru – po dwóch latach walki z inwestorami z branży Odnawialnych Źródeł Energii (OZE) podszytej węglowym lobbingiem, musi się przeprosić z wiatrakami, jeśli chce marzyć z spełnieniu unijnych norm udziału OZE w produkcji energii. Dlatego w budowę potężnych farm wiatrowych na Bałtyku mierzy zarówno państwowy PGE, jak i prywatny inwestor Polenergia z Kulczyk Investments w sojuszu z branżowym potentatem norweskim Statoil.

To czego inwestorzy potrzebują dla ponownego rozwoju energetyki wiatrowej jest stabilna polityka legislacyjna państwa. A nie tak, jak działo się w poprzednich dwóch latach, kiedy nowe regulacje podcięły opłacalność energetyki odnawialnej. Drugim ciosem było wypowiadanie umów przez państwowe koncerny energetyczne, co zapewne skończy się w postępowaniu arbitrażowym, bo zagraniczne firmy – przede wszystkim amerykańskie – nigdzie na świecie nie godzą się na zmianę warunków inwestycyjnych w trakcie gry. W efekcie Polsce grozi wypłata gigantycznych kar lub zawarcie kosztownych ugód, zaś sektorowi bankowemu tworzenie odpisów na nietrafione kredyty dla branży. W takiej rzeczywistości rozgrywa się walka o ponowne wejście OZE do gry, której stawką jest nie tylko wypełnienie europejskich porozumień, ale także wkład w walkę z zanieczyszczeniem powietrza, które stało się problemem społecznym, bo wzrosła świadomość ekologiczna Polaków.

Dlatego nieprzypadkowo w krótkim okresie potężni inwestorzy na wyścigi deklarują zamiar budowy wielkich farm wiatrowych na Bałtyku. Najpierw Polenergia z Kulczyk Investments poinformowała, że podpisała umowę ze Statoil sprzedaży 50 proc. udziałów w swoich spółkach, które zamierzają wybudować na morzu farmy o mocy 1200 MW. Pozyskanie tak potężnego partnera do inwestycji sprawia, że powstanie farm jest bardzo prawdopodobne. Tym bardziej, że polski inwestor ma dwie prawomocne decyzje środowiskowe oraz umowę przyłączeniową. Pierwszy prąd z tych inwestycji może popłynąć do polskiego systemu już w 2022 roku. Ale tak naprawdę informacją przełomową dla idei budowy farm na Bałtyku były wieści z państwowej Grupy PGE, że w połowie przyszłej dekady możliwa jest realizacja farm morskich o mocy 1000 MW. Przemawiają za tym właśnie otoczenie regulacyjne i technologiczne (ceny spadają). Przyjęcie tego „niskoemisyjnego scenariusza rozwoju” jest poważnym sygnałem zmiany myślenia w polskich firmach energetycznych, którego wspólnym mianownikiem jest stopniowe odejście od węgla i zmniejszanie jego udziału w miksie energetycznym. Wysoce prawdopodobny jest scenariusz, że planowany blok węglowy w Elektrowni Ostrołęka będzie ostatnią w Polsce siłownią na takie paliwo, o ile w w ogóle powstanie, bo wielu ekspertów w to wątpi. Odwrót od węgla widać też po planach budowy kolejnych bloków gazowych przez państwowe firmy. Sama PGE myśli o nowych trzech blokach gazowych o łącznej mocy 1500 MW. To ma z kolei związek z systematycznym uniezależnianiem się od Rosji w sprawie importu gazu i przełożenie ciężaru zaopatrzenia na stabilne – z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego – nowe źródła dostaw: terminal LNG w Świnoujściu oraz planowany Baltic Pipe.

Atmosfera wokół OZE się poprawia i dlatego nie dziwi, że rząd przyjął we wtorek nowelizację ustawy o OZE, która – jak podkreśla minister energii Krzysztof Tchórzewski – jest korzystna dla branży. Wychodzi na to, że po dwóch latach wojny rząd zaczął się wsłuchiwać w argumenty branży OZE, a przede wszystkim zrozumiał, że walka z wiatrakami nie ma sensu.