Opracowanie przez resort przedsiębiorczości projektu rekompensat dla energochłonnego przemysłu to w praktyce polityczne przyznanie się, że wzrost cen prądu bije w konkurencyjność polskiego przemysłu. Do czego pół roku temu nie chciał się przyznać premier Mateusz Morawiecki.
Ceny energii na rynku hurtowym już szalały w połowie 2018, podbijane rosnącymi cenami CO2 oraz drogim węglem, ale politycy długo zaklinali rzeczywistość i przekonywali, że to nie problem, a potem, że rachunki za prąd nie wzrosną. Symbolem tego stały się słowa premiera Mateusza Morawieckiego z końca sierpnia zeszłego roku, kiedy zapewniał, że wzrost cen energii nie zaszkodzi konkurencyjności gospodarki. Pan premier był albo źle poinformowany, albo nie docenił skali problemu. Efekt był taki, że choć eksperci i analitycy bili na alarm, to politycznie długo trwało odsuwanie tego tematu na bok, zamiast rozpocząć pilne prace nad rozwiązaniem problemu.
Pożar rozpoczął się dopiero w końcówce roku, gdy okazało się, że koncerny energetyczne, pomimo werbalnej presji polityków na pozostawienie cen w rachunkach bez zmian, nie chcąc narazić się na zarzut niegospodarności, skierowały do Urzędu Regulacji Energetyki wnioski taryfowe na 2019 r. z dużymi podwyżkami. Dlatego mieliśmy w ostatnich tygodniach starego roku prawdziwy festiwal propozycji, dziwnych pomysłów i chaotycznych działań resortu energii, aby zmierzyć się z tym problemem. Efektem była ustawa prądowa uchwalona rzutem na taśmę w ostatnich dniach 2018 r., która już została znowelizowana, ponieważ takie są skutki uchwalania tak krytycznej ustawy bez konsultacji i w niewyobrażalnym pośpiechu. Co więcej, mamy końcówkę lutego, a nadal nie ma rozporządzeń do ustawy, więc tak naprawdę nie wiadomo na jakich zasadach odbiorcy zapłacą za prąd i jak będzie działać system rekompensat dla detalistów. Ale prąd w regulowanej przez URE taryfie G to zaledwie 25 proc. sprzedaży prądu, resztę bierze przemysł, który został wystawiony na ogromne ryzyko utraty konkurencyjności.
I tu jest tak naprawdę pies pogrzebany. Polska gospodarka przez ponad dwie dekady cieszyła się w miarę stabilnym rynkiem prądu, z wahaniami cen, ale nie takimi, które drastycznie podnosiłyby koszty przedsiębiorców. Była to jedna z naszych podstawowych (poza tanią siłą roboczą) przewag konkurencyjnych w Europie, tym bardziej, że wiele polskich firm funkcjonuje w europejskim łańcuchu dostaw i jeśli będzie za droga, to po prostu może z niego wypaść. Dlatego wsparcie, szczególnie dla przemysłu energochłonnego (np. produkcja stali, miedzi, ołowiu, aluminium, nawozów) okazało się nie cierpiące zwłoki. Tym bardziej, że dużo firm nie posiadało długoterminowych umów na dostawy prądu albo nie zabezpieczyło się kontraktami na giełdzie towarowej, i zostało wystawione na ryzyko zakupu energii po cenach spotowych, które drastycznie poszły w górę w drugiej połowie 2018. Dlatego zapewnienia, że drogi prąd nie uderzy w konkurencyjność przemysłu okazały się politycznym myśleniem życzeniowym, jeśli nie fikcją, za którą przyjdzie nam jednak zapłacić.
Szukając źródeł pieniędzy na pomoc dla przemysłu szybko zwrócono uwagę na dochody, jakie czerpie rząd ze sprzedaży darmowych uprawnień do emisji CO2 z przysługującej mu puli. To grube miliardy złotych co roku.
Nic dziwnego, że resort przedsiębiorczości zaproponował, aby właśnie z przychodów ze sprzedaży CO2 finansować rekompensaty dla branż energeochłonnych,które ponoszą ekstra wydatki na prąd związane z rosnącymi cenami CO2. Na ten cel ma zostać przeznaczone do jednej czwartej przychodów ze sprzedaży CO2 z poprzedniego roku. To ruch w dobrym kierunku, ponieważ programy rekompensat funkcjonują w innych krajach, co skutkuje ich wyższą konkurencyjnością, skoro są ekranowane w pewnym stopniu na ceny energii.
Efekt polityczny projektu resortu przedsiębiorczości jest taki, że przyznano wprost, że wysokie ceny energii będą miały negatywny wpływ na konkurencyjność naszego przemysłu. I trzeba coś z tym zrobić. Zatem zapewnienia sprzed pół roku premiera Mateusza Morawieckiego zostały w praktyce sfalsyfikowane przez resort jego własnego rządu. Można rzec: „lepiej późno niż wcale”, bo tak naprawdę liczą się nie polityczne deklaracje, ale realnie działanie na rzecz utrzymania konkurencyjności polskiej gospodarki.
Oczywiście wprowadzenie rekompensat dla energochłonnego przemysłu, które obejmą co najwyżej kilkaset firm, nie rozwiązuje generalnego problemu drogiego prądu w Polsce, droższego niż jest np. u naszych sąsiadów. Ale to efekt kurczowego trzymania się energetyki węglowej, za co przychodzi płacić.