Energetyka

Podane przez resort energii dane o rekordowym imporcie węgla do Polski, głównie z Rosji, obnażają słabość polityki kontynuacji rozwoju polskiej energetyki opartej o ten surowiec. I rodzą pytanie wystawianie na szwank naszego bezpieczeństwa energetycznego.

Do Polski sprowadzono w zeszłym roku blisko 20 mln ton węgla – to rekord wszech czasów (blisko 5 mln więcej niż w rekordowym do tej pory roku 2011. Co więcej, głównym kierunkiem importowym jest Rosja i to na ogromną skalę, bo sprowadziliśmy stamtąd prawie 13,5 mln ton (to więcej niż wyniósł cały import w zeszłym roku).

Obserwujemy przy tym ciekawe zjawisko „przepraszania” się rządzących polityków z rosyjskim węglem, którego import w roku wyborczym 2015 był pokazywany jako polityczna porażka koalicji PO-PSL i ograniczenie tego zjawiska było jednym z postulatów związków zawodowych wspieranych przez ówczesną opozycję. Obecnie nie ma śladu potępiania rosyjskiego węgla, który jest „węglem jak każdy inny”, a dodatkowo pozwala stabilizować ceny krajowym rynku. Ucichła również popularna długo narracja o słabej jakości węgla z Rosji, która jak się okazuje nijak ma się do rzeczywistości, bo z tego kierunku dociera do nas przeważnie węgiel wysokiej jakości, i niskiej zawartości siarki, co można było usłyszeć od ekspertów, którzy wzięli udział w zorganizowanym przez Fundację Przyjazny Kraj panelu dyskusyjnym „Jak dokonać w Polsce transformacji od energetyki węglowej?” z udziałem b. wicepremiera Janusza Steinhoffa i prezesa Instytutu Jagiellońskiego Marcina Roszkowskiego. Import węgla, szczególnie z kierunku wschodniego, jest politycznie niewygodny, bo z jednej strony staramy się w gazie uzyskać niezależność (dzięki terminalowi LNG oraz budowie Baltic Pipe), a z drugiej popadamy w coraz większą zależność od importu innego surowca – węgla, co wydaje się politycznie akceptowalne. Zatem powstaje wrażenie, jakbyśmy żyli w kraju, który ma rozdwojenie jaźni jeśli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne na gaz i węgiel.

Odpowiedź dlaczego tak się dzieje wielopoziomowa. Po pierwsze polskie kopalnie wydobywają za mało węgla – w zeszłym roku zrealizowały plan wydobycia w ok. 95 proc. Oczywiście można o obwinić rządy PO-PSL (i tak robi obóz rządzący) , bo rzeczywiście wówczas inwestycje w nowe ściany wydobywcze zamarły, a cykl inwestycyjny w górnictwie jest kilkuletni. Lecz warto też zwrócić uwagę, że rynek surowcowy jest rynkiem „króla i żebraka”. W końcówce rządów PO-PSL był akurat rynek „żebraka”, cena tony węgla energetycznego nieznacznie przekraczała 50 dolarów za tonę, co przy bardzo wysokich kosztach polskich kopalń (zwłaszcza osobowych stanowiących ok. połowy kosztów) wpędziło je w problemy finansowe i największa spółka górnicza Kompania Węglowa stanęła na skraju bankructwa. Na zwałach leżały miliony ton węgla, na który nie było nabywców, a sprzedaż surowca przeważnie przynosił straty. W takim otoczeniu rynkowym inwestowanie w nowe ściany i zwiększanie potencjału wydobywczego pachniało wręcz działaniem na szkodę kopalń, a z drugiej strony ich słabe wyniki finansowe nie pozwalały na finansowanie inwestycji (Kompania Węglowa miała wielomiliardowe zobowiązania, w tym wobec firm z otoczenia górnictwa). Akurat dojście do władzy PiS zbiegło się z mocną poprawą koniunktury na rynku węgla (rynek „króla”), co poskutkowało pójściem ceny w kierunku 100 dolarów za tonę.  Na bazie Kompanii Węglowej utworzono Polską Grupę Górniczą, w kopalnie zainwestowały inne spółki skarbu państwa (energetyka), a wyniki spółek górniczych się poprawiły, ponieważ wzrost cen  surowca pozwolił po raz kolejny zamaskować wysokie koszty. Wydawać by się mogło, że wystarczy odblokowanie inwestycji w kopalniach, aby rynek został zasypany polskim węglem. Nic bardziej błędnego. Problemy śląskich kopalń to nie tylko brak nowych ścian wydobywczych, ale także coraz trudniejsze warunki geologiczne, które nie tylko ograniczają możliwości wydobywcze, ale także podnoszą koszty. Węgiel na Śląsku nadający się do wydobywania po racjonalnych kosztach po prostu się kończy i to jest bardzo niewygodna prawda, o której milczą politycy. W zamian mamy zapewnienia, że węgla mamy na „200 lat” i rosnące ustępstwa wobec strony społecznej, która wywiera presję na wzrost płac.

Efekt jest taki, że z jednej strony mamy parcie na budowę kolejnych wielkich bloków węglowych (jak w Ostrołęce), a z drugiej problem z zapewnieniem stabilnych dostaw surowca. Biorąc pod uwagę fakt, że życie „węglówki” wynosi 30-40 lat, powstaje poważne zagrożenie, że wyczerpanie nadających się do eksploatacji złóż nastąpi znacznie wcześniej, czyli budowane obecnie nowe bloki będą zdane na import węgla, jak można się domyślać przede wszystkim z Rosji. Co  prawda resort energii przekonuje, że w kolejnych latach nasze kopalnie mają więcej wydobywać i znaczenie importu spaść, ale to tylko prognozy.

Podsumowując, stawiając nadal na energetykę węglową fundujemy sobie nie tylko prąd droższy niż nasi sąsiedzi, co bije w konkurencyjność gospodarki, ale narażamy się na uzależnienie od importu na wielką skalę, w tym głównie z wrażliwego politycznie kierunku wschodniego, co niewiele ma wspólnego z bezpieczeństwem energetycznym i rodzi pytanie o sens takiej polityki.