Energetyka

Wieści z Europy są bezlitosne dla polskiego lobby węglowego: w energetyce zużycie węgla spada, a równolegle rośnie błękitnego paliwa. Energetyka gazowa, z uwagi na mniejsze emisje CO2, jest bardziej przyjazna dla klimatu, ale nie jest najtańsza. Może spełniać jednak z powodzeniem rolę stabilizującą w systemie, która jest konieczna z uwagi na OZE.

W ostatnim czasie lobby węglowe zalewane jest wprost morzem niekorzystnych wieści: ceny węgla na światowych rynkach niebezpiecznie zbliżają się do progu bólu krajowych kopalń (ok. 55 dol. za tonę węgla energetycznego), samorządy nie chcą budowy nowych kopalń, gigantycznie wzrósł import surowca, głównie z Rosji, a instytucje finansowe przykręcają finansowanie dla „brudnych” projektów, które są niezgodne z polityką klimatyczną UE, która stała się priorytetem nowej Komisji. Efektem tego jest nie tylko spadek cen w portach ARA, ale także zmniejszenie popytu na węgiel.

Jednak fakt, że Europa odchodzi od węgla wcale nie oznacza, że w  100 proc. przestawi się na odnawialne źródła energii (OZE), bo jest to po prostu niemożliwe. Z uwagi na swoją niestabilność muszą one mieć zabezpieczenie w postaci mocy konwencjonalnych (na węgiel, gaz, atom), które mogą natychmiast uzupełnia niedobory, gdy akurat – w dużym uproszczeniu – za mało wieje, albo za mało świeci. Alternatywą byłby rozwój magazynów energii, ale na razie – mimo pozytywnych prób rozwijania tej technologii m.in. w Australii – nie ma to skali przemysłowej, która byłaby na tyle powszechna i stabilna, aby stać się „backupem” dla OZE. Magazyny energii miałyby jeszcze jeden ogromny walor dla całego rynku, że obniżyłyby koszty, bowiem nastąpiłoby wypłaszczenie tzw. pików, kiedy kupuje się prąd najdrożej, bo jest go za mało na rynku.

Perspektywa oparcia w większej mierze energetyki o gaz jest w Europie atrakcyjna, z uwagi na rosnące możliwości importu błękitnego paliwa w postaci skroplonej, oraz dostaw rurociągami. Z tego powodu także nasza energetyka może być zainteresowana większym użyciem gazu (czytaj budową nowych bloków gazowych). Tym bardziej, że w najbliższych latach czeka nas prawdziwa gazowa rewolucja: od 2022 r. najprawdopodobniej uniezależnimy się od importu surowca z kierunku wschodniego, co będzie wiązało się z uruchomieniem Baltic Pipe i bezpośrednim dostępie do złóż norweskich, a także zwiększonego importu LNG do rozbudowywanego gazoportu. W ten sposób możemy nie tylko zdywersyfikować dostawy gazu i uniezależnić się od Rosji, ale także w optymistycznym scenariuszu stać się sprzedawcą lub pośrednim netto w dostawach dla innych krajów, pomimo, że krajowe wydobycie zaspokaja tylko znikomą wielkość zapotrzebowania. Spalanie gazu ma także plusy względem węgla w postaci zmniejszonych emisji (z grubsza o 30 proc.) CO2 oraz innych zanieczyszczeń.

Podsumowując, dla lobby węglowego nadchodzą naprawdę ciężkie czasy, bo czarne złoto wychodzi z użycia w Europie, a w to miejsce wchodzi nie tylko OZE, ale także gaz i energetyka jądrowa. Zmiana zapotrzebowania na węgiel w Europie ma już  tylko jeden kierunek i nie jest on tożsamy z kierunkiem, jaki życzyliby sobie górniczy związkowcy oraz ich polityczni poplecznicy. To jest już bowiem historia, która może być tylko sztucznie podtrzymywana z ogromnymi kosztami dla przedsiębiorców oraz konsumentów. I zmniejsza konkurencyjność polskiej gospodarki, bo z drogą energią węglową daleko nie zaciągniemy wzrostu PKB na poziomie 4 proc.