Energetyka

 

Wybór przez PGE konsorcjum do budowy wielkich bloków gazowych w Zespole Elektrowni Dolna Odra jest sygnałem, że rośnie znaczenie gazu jako paliwa w naszym systemie energetycznym, który będzie importowany z tzw. bezpiecznych kierunków. A być gaz może byłby też alternatywą dla nowej kontrowersyjnej siłowni w Ostrołęce na węgiel.

Historia nowych bloków w ZEDO przypomina wątpliwości, które towarzyszą planom budowy węglowej Ostrołęki. Siłownie mają być zlokalizowane na północy kraju, który ma słabszą dostępność do mocy wytwórczych, gorsze możliwości dystrybucji, a chce się w sposób bardziej zrównoważony rozwijać. W pierwotnych planach obydwie elektrownie miały mieć nowe bloki na węgiel. Dopiero kilka lat temu postanowiono, że w  ZEDO jednak powstaną bloki gazowe, co było pierwszą jaskółką, iż gaz może mocniej zaistnieć w podstawie naszej energetyki, której stabilne źródła wytwarzania są potrzebne do wsparcia niestabilnego OZE, czy to z wiatru, czy ze słońca.

Ale nie tylko dowóz węgla na drugi koniec Polski był problematyczny, lecz także mniejsze narażanie środowiska na szkodliwe emisje, bowiem spalanie gazu daje z grubsza o połowę mniejsze emisje CO2, co ma kolosalne znaczenie dla opłacalności wytwarzania energii. Jednak jest jeszcze jeden czynnik, który z biegiem lat waży coraz więcej i prawdopodobnie on stał za decyzją o lokalizacji dużych bloków gazowych w ZEDO: rosnąca dostępność surowca spoza kierunku wschodniego. Właśnie dywersyfikacja dostaw gazu jest szalenie ważna z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego kraju. Wiadomo już, że w 2022 r. zakończymy kontrakt jamalski, ale także wówczas do Polski popłynie już gaz ze złóż norweskich poprzez budowany właśnie Baltic Pipe. Jeśli do tego dołożymy również rosnący import gazu skroplonego do gazoportu w Świnoujściu, to będziemy mieli go na tyle, i to nie ze Wschodu, że spokojnie zaspokoimy swoje potrzeby, a nawet możemy stać się regionalnym hubem gazowym.

W taki razie rodzi się pytanie: dlaczego nie opalać tym gazem nowych elektrowni? Budowanych w oparciu o nowoczesne technologie gazowo-parowe, o wysokiej sprawności i dobrych parametrach emisyjnych? Kluczowa jest cena gazu i emisyjność. Cenę można negocjować, emisyjność – nie. Oczywiście ktoś powie: gaz to nie atom albo OZE, bo i tak emisje są. Owszem, ale przecież znacznie niższe niż z węgla. Dwa bloki o mocy ok. 1 400 MW w ZEDO mają kosztować ok. 3,7 mld zł netto i zostać oddane do użytku w grudniu 2023 r. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to można założyć, że będą już opalane gazem norweskim, amerykańskim lub z innego „bezpiecznego” kierunku.

Paradoksalnie wybór: gaz czy węgiel staje się obecnie w polskiej energetyce podstawowym wyborem, biorąc pod uwagę konieczność zamykania starych siłowni węglowych, które nie dość, że trują na potęgę, to mają często makabrycznie niską sprawność (potrzebują dużo więcej paliwa, aby wytworzyć tę samą ilość energii). Cykl budowy „gazówki” jest znacznie krótszy (z grubsza cztery lata), co ma kolosalne znaczenie porównując z ok. dziesięcioletnim cyklem „atomówki”. Nie mówiąc już o gigantycznej różnicy w kosztach – tak naprawdę nikt nie wie ile kosztować będzie ostatecznie polska elektrownia atomowa (o ile w końcu powstanie). A że z reguły atomówka jest droższa niż tańsza względem szacunków, przekonują nas przykłady krajów, które nie doszacowały kosztów budowy nowych bloków, i to mając już w tym zakresie doświadczenie (np. Finlandia). A my przecież atomu będziemy się uczyć od zera. Dlatego decyzja o wyborze gazowych ofert dla ZEDO jest czymś więcej w polskiej energetyce niż jedynie kolejnym kontraktem na budowę nowych bloków. Może być to przełom w myśleniu o paliwie dla energetyki, co dla lobby węglowego będzie pocałunkiem śmierci, ale ulgą dla klimatu i portfeli.