Podpisanie umowy na budowę bloku węglowego w Elektrowni Ostrołęka będzie miało symboliczny wymiar dla polskiej energetyki, bo ma być to ostatnia taka duża siłownia na to paliwo. Udział węgla w miksie powinien od 2021 r. spadać, głównie na rzecz OZE i gazu.
Podpisanie umowy z wykonawcą bloku ma opiewać na ok. 6 mld zł. Wiele wskazuje, że będzie to ostatnia tak duża jednostka (1000 MW) na paliwo stałe, a w kolejnych latach powstawać będą mniejsze bloki gazowe oraz rozwijać się OZE, głównie farmy wiatrowe na Bałtyku oraz fotowoltaika. Według ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego w 2050 r. udział węgla w miksie energetycznym ma spaść do 50 proc. (z blisko 90 proc. obecnie) – tak zapowiedział w maju podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach. Udział węgla jako paliwa ma spadać już od 2021 r. z powodu odstawiania przestarzałych i niskosprawnych bloków 200 MW, które często są na bakier z unijnymi normami środowiskowymi, oraz wprowadzania nowych źródeł pozawęglowych. W tym ostatnim temacie ostatnio wiele się dzieje, bo duże spółki państwowe np. Tauron i PGE deklarują, że są zainteresowane budową OZE. Ta ostatnia spółka ogłosiła nawet wezwanie na „prywatną od zawsze” Polenergię, która jest potentatem w wytwarzaniu prądu ze źródeł odnawialnych i ma także ambicje budowy farm na Bałtyku. Poza tym PGE rozważa także budowę bloku gazowego w Elektrowni Dolna Odra, co wpisuje się w bliskie, bo już od 2022 r., osiągnięcie niezależności gazowej od Rosji dzięki gazoportowi oraz budowie rurociągu Baltic Pipe.
Jednak wsłuchując się w polityczne wypowiedzi można odnieść wrażenie, że mocny zwrot w kierunku OZE wcale nie jest taki pewny. Po pierwsze minister energii zapowiedział, że jeśli inwestorzy zgłaszają chęć zwiększenia mocy OZE o 7-9 GW, to tyle samo musi przybyć w rezerwie, czyli w siłowniach konwencjonalnych lub atomówce. Co to oznacza? Że albo pójdziemy w bloki gazowe (a gaz jest najdroższym paliwem), albo w drogi inwestycyjnie atom (nawet 70-75 mld zł), albo… Ostrołęka wcale nie będzie ostatnim blokiem węglowym. Sęk w tym, że nie wiadomo, czy dla już istniejących węglówek uda się zapewnić stabilne dostawy krajowego surowca. Już obecnie jest z tym problem, bo sprowadzamy rekordowe ilości węgla, głównie z Rosji. A warto podkreślić, że „życie” elektrowni węglowej to 30-40 lat, więc zasadne jest pytanie o zapewnienie surowca w tak długiej perspektywie. Śląskie kopalnie fedrują coraz głębiej, a to oznacza, ze względów geologicznych i metanowych, coraz wyższe koszty. Drogi węgiel musi przełożyć się na wyższe ceny energii, które obecnie idą po nowe rekordy. W pierwszej kolejności odczuwa to przemysł, co uderza w jego konkurencyjność. Ale także gospodarstwa domowe, chronione na razie taryfą G, wcześniej czy później także zapłacą więcej, bo koncerny energetyczne wymuszą na regulatorze podwyżki cen, aby nie dopłacać do interesu. W sumie droga energia odbije się wszystkim czkawką.
Pewne jest jedno – paradygmat energetyki opartej o węgiel to już przeszłość. Coraz trudniej będzie o uzyskanie finansowania na takiej inwestycje oraz ich ubezpieczenie. Poza tym zagraniczne firmy, przykładowo ze Skandynawii, wprowadzają także w Polsce politykę „zero carbon footprint”, czyli nie chcą kupować energii z brudnych źródeł i stawiają na OZE. Dlatego udział węgla w miksie energetycznym powinien spadać szybciej niż chce tego resort energii, np. do 25 proc. (zamiast 50 proc.) w 2050 roku. Zależy to jednak od decyzji politycznych, a także skali zwiększania presji klimatycznej przez Unię Europejską oraz wzrostu rynkowych cen za prawa do emisji CO2, które po prostu mogą zabić polską energetykę węglową.