Próby stworzenia narodowych spółek-gigantów z połączenia Pekao i Aliora czy PKN Orlen i Lotosu, mogą skończyć się groźnie dla ich akcjonariuszy mniejszościowych, ale przede wszystkim konkurencyjności rynkowej i interesów konsumentów.
Pomysł łączenia mniejszych spółek w większe jest klasyką w obrocie gospodarczym i praktykowany we wszystkich gospodarkach rynkowych. W Polsce jednak będzie miał szczególną cechę, bo to pod skrzydłami państwa mają powstać narodowe czempiony. Warto zaznaczyć, że taki trend u nas jest od kilku lat, niezależnie od tego, kto sprawuje rządy. Za koalicji PO-PSL mieliśmy do czynienia z cichą nacjonalizacją, powiększaniem zasobów kontrolowanych przez państwo przez odkupowanie aktywów od inwestorów zagranicznych (energetyka) po fuzje (przemysł chemiczny). Obecny rząd planuje pójść o krok dalej, ponieważ własność państwowa została podniesiona do rangi priorytetu, a osią myślenia o gospodarce stało się budowanie coraz większych państwowych firm, które – w założeniu – mają być zdolne także do konkurowania na międzynarodowych rynkach. Takie plany muszą budzić niepokój z kilku powodów, czego dali wraz inwestorzy giełdowi, przeceniając mocno Pekao i Alior na wieść, że jest pomysł połączenia obydwu banków.
Po pierwsze, takie fuzje i przejęcia mogą odbić się czkawką milionom konsumentów, którzy mają tańsze usługi bankowe czy taniej tankują samochody dzięki temu, że duże firmy rynkowo konkurują ze sobą, mimo posiadania tego samego głównego właściciela. Ich połączenie samo w sobie dla konsumentów nie przyniesie żadnych korzyści. A wręcz przeciwnie. Ciekawe, jak na te plany spojrzy Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który bardzo pilnie przygląda się koncentracji, np. w sektorze podmiotów prywatnych mediów.Oby wystarczyło mu determinacji w ocenie skutków ewentualnych fuzji także wśród spółek państwowych, gdzie w grę będzie wchodzić „interes narodowy” i ogromna presja polityczna.
Po drugie, z punktu widzenia całej gospodarki łączenie bardzo dużych firm kontrolowanych przez państwo może ograniczyć jej efektywność, a nawet innowacyjność, co w przyszłości negatywnie odbije się na PKB, w którego tworzeniu takie firmy mają dużo do powiedzenia. Rynkowa dominacja wielkich państwowych podmiotów nie będzie także w smak zapewne prywatnym inwestorom działającym w tych branżach, którzy zamiast boksować się rynkowo z de facto z uprzywilejowanym państwem, będą mogli przenieść interesy tam, gdzie gra rynkowa toczy się między prywatnymi firmami. Tutaj papierkiem lakmusowym może okazać się finał sądowych sporów między państwowymi koncernami energetycznymi a prywatnymi inwestorami z branży OZE, którzy popadli w finansowe tarapaty na skutek zmian legislacyjnych i zwrotu w polityce zarządów firm energetycznych. Zobaczymy, jak działa układany na nowo wymiar sprawiedliwości w sytuacji, gdy po jednej stronie sporu stanie państwo, a po drugiej prywatny inwestor.
Po trzecie, jeśli wszędzie wśród łączących się spółek to państwo będzie miało decydujący głos, parytety wymiany akcji wcale nie muszą odpowiadać interesom akcjonariuszy mniejszościowych. Ci ostatni mogą oczywiście zagłosować nogami, jak zrobili to po poznaniu planów Pekao i Aliora, tyle, że dla warszawskiej giełdy będzie miało to opłakane skutki. A państwo już kilkukrotnie, np. przy okazji zaangażowania energetyki w ratowanie kopalń udowodniło, że interesy mniejszych akcjonariuszy są na dalszym planie, jeśli w ogóle są brane pod uwagę. Rodzi to systemowe ryzyko nierównowagi między dwoma kategoriami inwestorów, z których jedna (państwo) stoi na uprzywilejowanej pozycji.
Po czwarte, każda wielka firma ma swoją kulturę korporacyjną, która często jest wartością dodaną dla akcjonariuszy i sprzyja wypracowywaniu wyższych zysków. Fuzje i przejęcia prowadzą do spłaszczania kultury korporacyjnej, co może ujemnie wpływać na zdolność firm np. do innowacji. Z tym też wiąże się niestabilność menadżerska w spółkach kontrolowanych przez państwo, uleganie przez rady nadzorcze motywacjom faktycznie politycznym, co nie sprzyja budowaniu i realizacji długoterminowych strategii firm. Konia z rzędem teraz menadżerowi państwowej firmy, który będzie wiedział, co będzie robić za dwa lata.
Podsumowując, państwowe plany mariaży wielkich spółek nie dziwią, ale powinny także mocno niepokoić. Z czasów PRL-u znane jest pojęcie „socjalistycznej gigantomanii”, która wiadomo jak się skończyła.