Decyzja amerykańskiego banku centralnego Fed o podwyżce stóp procentowych jest kolejnym krokiem do zwiększenia przepływu kapitału do USA. Wkrótce z tego powodu nastąpi efekt kuli bilardowej i wiele innych banków centralnych nie będzie miało wyjścia, jak tylko podnieść cenę kredytu u siebie. Dlatego nasza Rada Polityki Pieniężnej może być zmuszona zareagować wcześniej niż dopiero w 2020 r. i podnieść stopy procentowe jeszcze w trakcie 21 miesięcznego maratonu wyborczego.
Co mnie obchodzą USA? – można usłyszeć od konsumentów w Polsce, którzy teraz odcinają kupony od szybkiego wzrostu gospodarczego, gigantycznych programów socjalnych i boomu na rynku nieruchomości. Mogą także tanio pożyczać, bo główna stopa procentowa pozostaje na rekordowo niskim poziomie. Ale właśnie ten miesiąc miodowy z tanim kredytem może się wkrótce skończyć. I to nie tylko z powodu rosnącej presji inflacyjnej, która zmierza do celu naszej polityki pieniężnej, ale z powodu ruchu globalnego kapitału. Spójrzmy na rentowności amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych. Od sierpnia podskoczyły z 2,85 do blisko 3,10 proc. Wielu analityków uznaje poziom 3 proc. za krytyczny dla rynku akcji. Jego trwałe przekroczenie to sygnał końca hossy na giełdach. Na razie jednak dobra koniunktura trwa w najlepsze, ale inwestorzy muszą mieć z tyłu głowy, że realizacja scenariusza Fed, mówiącego o trzech podwyżkach stóp w 2019 r. oznacza, że obligacje pojadą w kierunku 4 proc., a tego indeksy giełdowe mogą już nie wytrzymać. Na razie na rynku jest jeszcze dużo taniego kapitału, ale zaczynamy nieuchronnie wychodzić z okresu „luzowania ilościowego”, które przez dekadę napędzało rynki akcji.
Na razie sygnały z USA można traktować w Polsce jako dalekie pomruki nadciągającej burzy. Ale wkrótce znajdzie to odbicie w rentowności polskich obligacji i kursie złotego. Chcąc utrzymać kapitał zagraniczny w Polsce, a zagranica po zabraniu obligacji z OFE jest głównym rozrywającym na rynku długu, stopy procentowe będą musiały rosnąć. To zła wiadomość polityczna, można ją porównać do rosnących cen prądu, który drożeje właśnie z powodu czynników zewnętrznych (notowania CO2), na które nie mamy wpływu. A że akurat koniec taniego prądu następuje na początku gorącego 21 miesięcznego maratonu wyborczego, to prawdziwy pech dla rządu, bo wyborcy mogą nie zrozumieć dlaczego jest tak dobrze, skoro dostaną wyższe rachunki za prąd i zapłacą drożej za wiele produktów. Choć rząd obiecuje, że prąd będzie tani i gospodarstwa domowe nie odczują skutków podwyżek cen energii, to w dłuższej perspektywie to polityczne gruszki na wierzbie. Tak samo jak utrzymanie taniego kredytu. Polska nie jest samotną gospodarczą wyspą, tylko odczuwa skutki zmian globalnych, czy to w polityce klimatycznej czy pieniężnej. Dlatego warto wsłuchiwać się w wieści z USA, bo czas taniego kredytu właśnie się kończy.