Wyniki krajowego PKB za pierwszy kwartał budzą mieszane uczucia: z jednej strony mamy powrót do wzrostu (2 proc. rok do roku), ale może niepokoić niespodziewany spadek inwestycji, bo wzrost gospodarczy ponownie leci na jednym silniku – silnej prywatnej konsumpcji. Polacy to naród konsumentów, ale w ten sposób nie buduje się opartego na trwałych podstawach wzrostu PKB. Niestety, jeśli chodzi o inwestycje, to problem jest trwały, a pod tym względem wypadamy najsłabiej w całym naszym regionie Europy.
Wiele oczekujemy po tym roku w polskiej gospodarce, szczególnie że 2023 był wyjątkowo chudy: PKB drgnął w górę zaledwie o 0,2 proc., czego powszechnie nie spodziewali się nawet pesymiści, bo prognozy oscylowały wokół 0,5 proc. Założenie jest takie, że w 2024 mamy powrócić na ścieżkę szybszego wzrostu, korzystając z poprawy koniuntury w Unii Europejskiej, spodziewanych obniżek stóp procentowych w strefie euro oraz odblokowanych miliardów z Krajowego Planu Odbudowy. Jak na razie pierwszy kwartał przyniósł co prawda odbicie, ale ani nie jest ono dynamiczne, ani nie wskazuje na przezwyciężenie starych bolączek strukturalnych, czyli dominacji konsumpcji prywatnej nad inwestycjami. Co więcej, dzieje się to w skali przekraczającej oczekiwania ekonomistów: inwestycje prywatne spadły o 1,8 proc., a miały być na plusie, zaś konsumpcja i popyt krajowy przebiły oczekiwania: odpowiednio 4,6 proc. i 1,7 proc. Oznacza to, że pokutuje nadal znany od 2016 roku model gospodarczy oparty o maksymalne stymulowanie prywatnej konsumpcji, poprzez np. gigantyczne transfery socjalne. Ale nie tylko, bo mamy do czynienia z innym czynnkiem powodującym odbudowywanie oszczędności gospodarstw domowych, ale również zwiększającym ich realną siłę nabywczą. Mowa oczywiście o silnym realnym wzroście płac, który utrzymuje się w okolicach dwucyfrowych. Przy inflacji pozostającej w celu NBP, czyli 2,5 proc., konsumenci w swoich portfelach dysponują coraz większymi środkami, które w dużej części kierują na konsumpcję. Można powiedzieć, że widać chęć „odkucia się” w zakupach po kilku latach strachu przed inflacją i nieakceptowalną drożyzną. Swoje robi też skokowa podwyżka płacy minimalnej od 1 stycznia 2024, która nie tylko zwiększa potencjał konsumpcji najsłabiej zarabiających, ale wywołuje presję wyżej w siatkach płac, bo lepiej zarabiający chcą utrzymać dystans do pracowników np. o mniejszych kwalifikacjach, co przekłada się nakręcanie spirali płacowo-kosztowej.
Silna konsumpcja sprzyja wzrostowi PKB, ale można powiedzieć, że jest jego krótkoterminową podporą, i bardziej powinno zależeć nam na filarze długoterminowym, czyli inwestycjach. Niestety, pod tym względem odbicia nie widać. Firmy nadal nie są skłonne potrząsnąć mocniej sakiewkami, szczególnie, że funkcjonują w środowisku biznesowym poważnie zakłóconym przez tzw. Polski Ład, który łatwiej było wprowadzić pod polityczną presją, niż się z niego wyplątać. Czkawką odbija się niski poziom inwestycji prywatnych, który można powiedzieć, że jest naszą specjalnością, bo jest najniższy w całym regionie. To wszystko połączone z nadal drogim kredytem (główna stopa procentowa spadła na razie o 1 pkt proc. ze szczytu 6,75 proc.) skutecznie hamuje pęd firm do inwestowania. Co więcej, coraz częściej słyszymy o zamykaniu firm w kraju przez zagranicznych inwestorów, bo przegrywamy konkurencyjnie z innymi rynkami, gdzie koszty są niższe. W dużej mierze to pokłosie skokowego wzrostu płacy minimalnej, za którą w tym tempie nie jest w stanie iść produktywność, więc właściciele mówią: „Do widzenia!”. Polityczne decyzje o podwyżkach płacy minimalnej w poprzednich latach mogą okazać się zabójcze dla wielu firm, dlatego dobrze, że obecnie zakusy na kontynuowanie takiej polityki są hamowane. Przed nami jeszcze odmrożenie cen energii (od 1 lipca), co także jest elementem wprowadzającym dodatkową niepewność wśród przedsiębiorców, nie tylko co do kosztów bieżącej działalności, ale także wieloletnich inwestycji.
Podsumowując, początek roku wskazuje, że możliwe jest osiągnięcie w tym roku wzrostu PKB w okolicach 3 proc., ale już jego struktura budzi zaniepokojenie. O ile o konsumpcję można się nie martwić, to przydałoby się, aby wreszcie ruszyły inwestycje prywatne i znalazły się po dodatniej stronie, i to najlepiej sporo. Gospodarka na dłuższą metę nie może lecieć na jednym silniku konsumpcji, bo bez inwestycji nie zmniejszmy luki technologicznej do najbardziej rozwiniętych państw i będzie groziła nam tzw. pułapka średniego rozwoju.