Coraz ciszej robi się nad problemem kredytów frankowych, które zaciągnęło ponad pół miliona polskich rodzin. Problem rozwiązują nie decyzje polityczne, których domagają się frankowicze, albo wyroki sądów, lecz taniejąca szwajcarska waluta.
Dziś kurs spadł do poziomu poniżej 3,60 zł, co jest rekordem słabości franka od „czarnego czwartku” w styczniu 2015 r., kiedy szwajcarski bank centralny przestał hamować jego umocnienie. Gdy spojrzymy na dłuższy okres, widać ogromną skalę osłabienia szwajcarskiej waluty, bo tylko przez rok jej kurs do złotego spadł aż o 14 proc. Jeszcze na początku tego roku trzeba było płacić powyżej 4 zł. Oznacza to, że w razie utrzymania takiego trendu, wkrótce możemy dojść do poziomu sprzed walutowego trzęsienia ziemi w styczniu 2015, kiedy frank kosztował ok. 3,55 zł.
Taka sytuacja wokół franka skłania do kilku wniosków z pogranicza ekonomii i polityki. Po pierwsze szokujące umocnienie się „szwajcara” nastąpiło na początku roku wyborczego 2015 w Polsce, kiedy wyborcy wybierali prezydenta i parlament. Zatem składanie im obietnic politycznych rozwiązania tego problemu było naturalnym ruchem polityków, skoro można było sobie zaskarbić przychylność setek tysięcy wyborców. Z tego powodu temat franków wracał dotychczas jak bumerang przez blisko trzy lata, bo okazało się, że przedwyborcze obietnice o przewalutowaniu po mniej lub bardziej „kursie sprawiedliwym” okazały się mrzonką. Nawet najbardziej populistyczni politycy bali się, że może to doprowadzić do załamania sektora bankowego, co wywołałoby reakcję łańcuchową w całej gospodarce. Tymczasem gospodarka ma przeć do przodu, aby były pieniądze na rosnące transfery socjalne, więc jej psucie nie wchodziło w grę. Wyszło na to, że nadzieje frankowiczów zostały złożone w ofierze na politycznym ołtarzu. Czego jak na razie nikt nie chce przyznać.
Presja, aby sprawę frankowiczów rozwiązać politycznie, zmniejsza się proporcjonalnie do spadku kursu franka. Bo, po co mają brać się za to politycy, skoro obecnie znienawidzona „niewidzialna ręką rynku” załatwia to za nich? Wystarczyło, że na świecie spadło poczucie ryzyka inwestycyjnego, aby inwestorzy zagłosowali nogami i zaczęli wynosić się z „bezpiecznej przystani” walutowej za jaką uchodzi szwjcarski frank. Zatem to rynek wpędził frankowiczów w kłopoty, i to rynek ich z nich wyciąga. Oczywiście trudno oczekiwać, że frank potanieje do 2 zł, jak przez kryzysem finansowym w 2008 r., co było takim samym nonsensem z ekonomicznego punktu widzenia jak kurs powyżej 5 zł, ale może osiągnąć poziom komfortowy do spłaty zobowiązań, biorąc pod uwagę bardzo niskie marże kredytów frankowych i stopy procentowe.