Według firmy JLL zapowiada się kolejny rekordowy rok na rynku nieruchomości komercyjnych w Polsce. Niestety, nie jest on udziałem polskich REIT-ów,bo zostały ustawowo zastopowane, więc na biurach, magazynach i hotelach zarabiają zagraniczni inwestorzy
Rynek nieruchomości w Polsce przeżywa kolejny rok boomu, deweloperzy budują na potęgę nie tylko mieszkania, ale także powierzchnie komercyjne, na których zarabiają na najmie, uzyskując więcej niż na papierach skarbowych, które w skali globalnej przynoszą coraz niższy dochód, często nawet mają rentowności ujemne. Zatem nie dziwi, że fundusze nieruchomościowe z Niemiec, Holandii, a ostatnio także z krajów arabskich oraz dalekowschodnich, wykładają grube miliardy dolarów, aby stać się właścicielami atrakcyjnych obiektów w Polsce. Często są to fundusze, z których dochód płynie do zagranicznych emerytów, którzy w ten sposób stają się beneficjentami dobrej koniunktury w Polsce. Niestety, nie mogą tak powiedzieć ani polscy inwestorzy giełdowi, ani tym bardziej przyszli emeryci, bo boom przechodzi im koło nosa. Giełda nie ma także spółek z nowego sektora, co pomogłoby rozruszać koniunkturę, które na dojrzałych rynkach są platformami do inwestowania przez indywidualnych inwestorów, którzy wcale nie muszą kupować nieruchomości, aby na nich zarabiać.
A wszystko z powodu politycznego zablokowania ustawy, która wprowadzała na nasz rynek REIT-y. Jej historia jest już sprzed kilku lat i powoli o niej się zapomina, ale warto przypomnieć w jakich okolicznościach wypadły nieruchomości komercyjne z ustawy, która była jednym ze sztandarowych projektów ówczesnego wicepremiera i ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego. O projekcie było bardzo głośno, cieszył się on dużym zainteresowaniem deweloperów i dawał szansę, że wreszcie rynek giełdowy otrzyma nowy, atrakcyjny instrument, który pomoże mu wyjść z dołka. Idą REIT-ów jest bowiem uprzywilejowanie podatkowe dla inwestorów, którzy w ten sposób mogą czerpać wysoki, i dość stabilny dochód z takiej inwestycji. Apetyt był duży, plany resortu rozwoju ambitne, wydawało się, że nic nie stanie przeszkodzie, aby polskie REIT-y pojawiły się na rynku i skanalizowały polski kapitał, który płynie na rynek nieruchomości. A także stały się przeciwwagą inwestycyjną dla zagranicznych graczy, którzy zdominowali rynek. Tak się jednak nie stało, a wszystko za sprawą wielkiej polityki, choć oficjalnie nikt tego nie przyznał. Okres prac nad ustawą o polskich REIT-ach zbiegł się w czasie z niewypowiedzianym konfliktem między promotorem pomysłu ministrem rozwoju, a ośrodkiem władzy skupionym wokół NBP. I NBP wydał wprost miażdżącą opinię o wprowadzeniu polskich REIT-ów, strasząc kryzysem systemu bankowego i katastrofą dla indywidualnych inwestorów w wypadku pęknięcia bańki nieruchomościowej. W skrajnym przypadku państwo musiałoby pomóc bankom, a drobni inwestorzy mogliby poczuć się oszukani. Lata płyną, a pęknięcia bańki jak nie było, tam nie ma, zaś na rynku nieruchomości prym wiodą zagraniczne fundusze. A wspomniane ryzyko dla sektora bankowego i tak istnieje, bo banki pożyczają pieniądze na nieruchomości, tyle że REIT-om zarejestrowanym zagranicą. Efektem sporu politycznego było włożenie polskich REIT-ów komercyjnych do zamrażarki politycznej, co odbywa się ze szkodą dla wszystkich uczestników rynku, oczywiście poza zagranicznymi inwestorami, którzy brak polskiej konkurencji zapewne przyjęli z ulgą i nadal rozdają karty w transakcjach.