Próba błyskawicznego przepchnięcia legislacyjnego zmian w składkach na ubezpieczenie społeczne spotkała się nie tylko z oporem wśród przedsiębiorców, ale także samego ZUS. Zniesienie górnego limitu składek emerytalnych i rentowych, od których nie płaci się składek prawdopodobnie przesunie się o rok.
A miało być tak: legislacyjny walec miał jechać tak ekspresowo jak w innych sprawach, projekt ustawy znalazł się w listopadzie w Senacie, i już od 1 stycznia 2018 r. zniesienie 30-krotności składek miało stać się faktem i dotknąć ok. 350 tys. najlepiej zarabiających. Ale tak się nie stanie, bo aby zmiany weszły w życie od początku przyszłego roku, przepisy musiały być uchwalone i opublikowane do 30 listopada.
Z tej sprawy płynie kilka ciekawych wniosków. Po pierwsze pomysł rządu, aby wszyscy płatnicy składek na ZUS płacili je aż do ostatniej złotówki swojej pensji jest gestem politycznym, który mówi, że mamy sprawiedliwość społeczną, bo przecież „bogaci” będą płacić tak samo jak wszyscy. Więc idealnie wpisuje się w bieżącą politykę. Ale na stole jest też 5,4 mld zł, które pracownicy i pracodawcy wpłacą dodatkowo do systemu ubezpieczeniowego. A to niebagatelna kwota, która pomoże zmniejszyć koszty obniżenia wieku emerytalnego. Chodzi o to, że „w ZUS nic nie ma” jak mówił prof. Gwiazdowski, i wszystkie składki są na bieżąco wydawane na obsługę świadczeń. Zatem w łatwy sposób ZUS może zyskać ekstra 5,4 mld zł, co w praktyce będzie transferem dla młodszych emerytów. Oczywiście oficjalnie rząd mówi, że to rozwiązanie „sprawiedliwe, solidarnościowe”, a nie „fiskalne”, ale faktem będzie, że zyska dla systemu 5,4 mld zł.
Jednak okazało się, że w tym wypadku legislacyjny blitzkrieg nie wypalił, bo zbuntowali się przedsiębiorcy, którzy mieli już przyjęte budżety na 2018 r. i nie uwzględniali takich ekstra wydatków, a także sam ZUS, bo taka zmiana wymaga odpowiedniego przygotowania, także w zakresie informatycznym. W sumie gospodarka okazała się bardziej odporna na błyskawiczne zmiany niż czysta polityka i powinno dać to do myślenia rządowi i parlamentarzystom, że w tym wypadku legislacyjne zaskakiwanie nie popłaca. Poza tym wiele firm będzie musiało się zmierzyć z wyższymi kosztami, co obniży ich zdolność do podwyżek dla innych pracowników, nie tylko tych najlepiej zarabiających. W ten sposób na pewno nie tworzy się przyjaznego otoczenia dla biznesu, o co bardzo zabiega rząd, a bez tego nie ruszą wreszcie inwestycje, bo żaden przedsiębiorca nie lubi w ten sposób być zaskakiwany.
O tym, że kiedyś ZUS będzie musiał wypłacić wyższe emerytury od większy składek politycy mówią niechętnie, bo przecież to nie będzie już ich problem.