Polityka gospodarcza

Zachwyty nad spadkiem tempa inflacji w lutym do zaledwie 2,8 proc. szybko powinny przejść do historii, bo wiele wskazuje, że ta optymistyczna sytuacja jest przejściowa, a na horyzoncie mamy kolejne bodźce, które pchną wskaźnik w górę – przede wszystkim realny wzrost płac, który jest obecnie blisko dwucyfrowy.

W lutym 2024 symbolicznie wróciliśmy z dalekiej inflacyjnej podróży, ponieważ po raz pierwszy od marca 2021 roku inflacja (liczona rok do roku) znalazła się w paśmie wahań wyznaczonych przez cel inflacyjny NBP (2,5 proc. plus/minus 1 pkt proc.). To diametralna różnica z sytuacją sprzed roku, kiedy również w lutym mieliśmy dla odmiany szczyt wzrostu cen na poziomie aż 18,4 proc. Zatem czy mamy powody, aby odetchnąć z ulgą i spokojnie powiedzieć, że problemy z dokuczliwą inflacją to już historia? Otóż nie, ponieważ tak głęboki spadek będzie przejściowy i to z powodu przynajmniej kilku ważnych czynników, z których do najważniejszego urasta realny wzrost płac. Ale po kolei.

Miły dla oka wskaźnik 2,8 proc. (spadek z 3,7 proc. w styczniu) wynika w dużej mierze ze statystyki i efektu wysokiej bazy w zeszłym roku. Na plus można zapisać znaczące umocnienie się złotego, które jest czynnikiem antyinflacyjnym, ponieważ jesteśmy narodem konsumentów i importujemy na potęgę dobra konsumpcyjne, płacąc w euro i dolarach. Zatem całe szczęście, że inwestorzy, licząc na deszcz pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy i funduszy unijnych, postawili na umocnienie naszej waluty, z korzyścią dla naszej inflacji konsumenckiej. Niestety, na tym pozytywne wieści się kończą, a zaczynają schody…

Po pierwsze inflacja liczona miesiąc do miesiąca rośnie (w lutym o 0,3 proc.), a silnikiem są przede wszystkim drożejące usługi (aż 7 proc. rok do roku), bo ceny żywności zostały okiełznane, także za sprawą niespotykanej wojny cenowej w handlu detalicznym. Taka sytuacja jest wymarzona, aby zrezygnować z jednej z tarcz inflacyjnych i przywrócić VAT na żywność, co wydarzy się od 1 kwietnia. W efekcie konsumenci powinni znacznie mniej odczuć impuls podatkowy na półkach, o ile w ogóle zwrócą na to uwagę. Przed nami także przywrócenie normalności na  rynku energii, bo zamrożenie cen obowiązuje jedynie do końca pierwszego półrocza, co nie sposób nie wiązać z wcześniejszymi podwójnymi wyborami do samorządów i europarlamentu. Ale i tutaj sytuacja jest korzystna dla pozbycia się kosztownej dla państwa tarczy, ponieważ ceny energii są w trendzie spadkowym, czemu pomaga przecena uprawnień do emisji CO2, a przecież nasza energetyka nadal na węglu stoi pomimo rozwoju OZE.

Jednak kluczowym impulsem do odbicia cen powinny być dynamicznie rosnące płace, przynajmniej w sektorze przedsiębiorstw zatrudniających ponad 9 pracowników (ok. 40 proc. zatrudnionych w gospodarce). W lutym płace rosły tam w ekspresowym tempie, bo aż 12,9 proc. rok do roku. Oznacza to, że realnie – po uwzględnieniu inflacji – wzrost blisko dwucyfrowy! Oczywiście nie tylko zaważyły na tym wzrosty wynagrodzeń, bo także wypłaty premii, nagród itd. Swoje zrobiło także podniesienie od 1 stycznia płacy minimalnej (po raz drugi – do 4300 zł brutto urośnie od lipca). Powoduje to płacowy efekt domina: lepiej zarabiający pracownicy, widząc znaczące nominalnie podwyżki u gorzej zarabiających, domagają się od pracodawców podwyżek, aby płace się tak bardzo nie spłaszczały biorąc pod uwagę np. kompetencje, odpowiedzialność itd. To nakręca spiralę płacową.

Pochód płac, który ma się jeszcze utrzymać w tym roku, bo spirala płacowo-cenowa słabnie powoli, będzie mieć negatywne konsekwencje dla inflacji, bo konsumenci będą mogli więcej wydawać, ale pozytywne dla pracowników, ponieważ pozwoli im realnie odbudować straty z trudnego okresu, gdy płace nie były w stanie dogonić inflacji i realnie ubożeli. Można powiedzieć w uproszczeniu, że za odbudowę finansów gospodarstw domowych i przyśpieszenie wzrostu gospodarczego do 3-4 proc. na skutek wzmożonej konsumpcji zapłacimy wzrostem inflacji oraz utrzymaniem stóp procentowych na wysokim poziomie do końca roku (obecnie główna wynosi 5,75 proc.) Ale wydaje się, że jest to cena jaką wielu jest gotowych zaakceptować.