Przybywa firm w Polsce stawiających na zieloną energię, bo hołdują polityce „zero carbon footprint”. To poważne ostrzeżenie dla branży energetycznej, że brudny prąd z węgla jest zagrożeniem nie tylko z powodu wzrostu cen uprawnień CO2, ale także utraty klientów, którzy nie chcą u siebie „śladu węglowego”.
Polski oddział PepsiCo postawił na energię ze źródeł odnawialnych, podobnie jak firmy Carlsberg Polska czy Ikea. Co je wszystkie łączy? Przekonanie, że w biznesie trzeba kierować się odpowiedzialnością społeczną, także w zakresie spraw klimatycznych, aby chronić środowisko naturalne i w swoich produktach oraz usługach mieć jak najmniej „śladu węglowego”. Można zrobić to na kilka sposobów: w umowach z firmami energetycznymi zagwarantować sobie zakup wyłącznie energii np. z wiatru, ale można także montować na dachach wielkopowierzchniowych (handel) panele fotowoltaiczne lub nawet kupić na własność całe farmy wiatrowe. To wszystko już firmy w Polsce robią, a najbardziej te, które są spółkami-córkami zachodnich koncernów. To nie przypadek, że świadomość związana z ochroną środowiska naturalnego i dołożenie własnej cegiełki do odpowiedzialności za klimat przyszła do nas właśnie z Zachodu, bo niestety, u nas dopiero trzeba zbudować nową świadomość, która nie będzie skażona „śladem węglowym”. Działania polskich oddziałów zagranicznych koncernów są pochodną całościowej polityki realizowanej na całym świecie. Przykładowo Carlsberg przyjął za cel, aby do 2022 roku korzystać w 100 proc. z energii odnawialnej. Dzieje się tak nie tylko w Polsce, ale także np. w Chinach, które jako państwo należą do grupy największych trucicieli i przez długi czas stawały okoniem wobec prób wypracowania globalnych zasad ochrony klimatu. Jeśli chodzi o Carlsberga, to jego dziewięć chińskich browarów już przeszło na energię odnawialną. W ten sposób wciela się w życie politykę „zero carbon footprint”. Ale może być ona realizowana nie tylko przez zakupy zielonych certyfikatów czy też instalowanie fotowoltaiki. Dążenie do ochrony klimatu w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu przejawia się także w tym, że firmy wywierają presję na dostawców np. urządzeń, aby były one energooszczędne. Problemem, z którym muszą się także mierzyć jest transport samochodowy – w tym wypadku jak na razie najtrudniej jest wyeliminować emisje zanieczyszczeń, ale przełom może przynieść elektryfikacja transportu i ciężarówki autonomiczne. W każdym razie, firmy poszukujące z jednej strony czystej energii, a z drugiej efektywności energetycznej są przykładami dla rzeszy pozostałych, które dopiero myślą o „zero carbon footprint”.
Ich działania to także poważny sygnał dla krajowych koncernów energetycznych, górnictwa węgla kamiennego i brunatnego, oraz rządu odpowiedzialnego za politykę energetyczną. Nie wystarczy bowiem produkować energię z węgla, trzeba mieć ją jeszcze komu sprzedać. Jeśli będzie przybywać firm myślących jak PepsiCo, Carlsberg czy Ikea, to ubywać będzie biznesowych klientów na „czarną energię”. A to oznacza spadek przychodów dla jej producentów. Chyba, że będą stopniowo przestawiać źródła na zeroemisyjne, co zresztą powoli widać w Polsce np. po zainteresowaniu budową farm wiatrowych na Bałtyku. Jednak dobrze by się stało, gdyby taka polityka była pochodną kompleksowej polityki energetycznej państwa, w której niestety ilość spalanego węgla ma pozostać przez najbliższe dwie dekady na niezmienionym poziomie, a deklaracje polityczne, że „węgla mamy na 200 lat” tylko utwierdzają lobby węglowe w przekonaniu, że nic nie trzeba zmieniać. Tymczasem polityka „zero carbon footprint” już w Polsce jest widoczna i może tylko zyskiwać na popularności, tym bardziej, że drożeje „czarna energia”.