Polska nie ma wyboru i musi przyjąć Nowy Zielony Ład forsowany przez Komisję Europejską, jeśli nie chce zostać na maginesie wspólnoty lub z niej wyjść. Jednak Unia powinna twardo walczyć na forum międzynarodowym, aby polityka klimatyczna była spójna globalnie, bo sama odpowiada tylko za z grubsza 10 proc. emisji CO2, dużo mniej niż Chiny czy USA.
Od ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego niezwykle mocnemu przyśpieszeniu uległy działania zmierzające do ochrony klimatu. Politycy nie są głupi, tylko wsłuchują się w głosy wyborców, a te były w ostatnich wyborach jednoznaczne w Zachodniej Europie – sprawy klimatyczne zostały postawione jako priorytet do zrealizowania. Stąd Europa nie tylko mówi o celach redukcji emisji do 2030 czy 2040 r., ale pojawił się jeszcze jeden bardzo ambitny cel – osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 r. Tym samym Unia pozostaje w awangardzie jeśli chodzi o realne działania na rzecz klimatu, dodajmy bardzo kosztowne.
Dla Polski zaostrzenie kursu klimatycznego przez Unię jest bardzo niewygodne, szczególnie, że kilka ostatnich lat to polityczny flirt władzy z lobby węglowym i konserwowanie miksu energetycznego, w którym mamy – jak chcą tego politycy – spalać tyle samo węgla przez następne dwie dekady ile dotychczas. Owszem, ma spaść udział węgla w miksie energetycznym z 80 proc., i pojawi się więcej OZE oraz – być może atomu – jednak w całej nowej polityce unijnej chodzi właśnie o coś kompletnie odwrotnego, czyli wyeliminowanie, a co najmniej drastyczne ograniczenie spalania paliw kopalnych. Boją się tego górnicy, bo świetnie rozumieją naturę i kierunek działań Brukseli, zdaje się, że znacznie lepiej niż rządowi planiści i politycy. Wiedzą, że za akceptacją European Green Deal pójdzie ograniczenie mocy wytwórczych i wydobywczych, stopniowa likwidacja górnictwa węgla kamiennego i brunatnego, oraz zamykanie elektrowni węglowych. Europejski Zielony Ład to tak naprawdę głosowanie za „być albo nie być” w UE, bo skoro na 27 pozostałych we wspólnocie państw tylko Polska nie zadeklarowała poparcia dla tego kierunku działania, to tak naprawdę jesteśmy i osamotnieni, i skazani na porażkę. Na czerwcowej Radzie Europejskiej Polska nie będzie już mogła udawać, że stoi obok European Green Deal, tylko będzie się musiała za nim opowiedzieć. W przeciwnym razie chyba nikt przy zdrowych zmysłach w Brukseli nie pozwoli na korzystanie przez nasz kraj ze środków na transformację energetyczną, skoro nie chcemy prowadzić spójnej z Unią polityki klimatycznej. Dlatego najprawdopodobniej w czerwcu Polska powie „tak”, a kilkumiesięczne zwlekanie ma na celu jedynie przeciągnięcie decyzji do wyborów prezydenckich, aby nie stracić głosów na Śląsku, oraz stworzenie silnej pozycji negocjacyjnej, która będzie służyła wyciągnięciu jak najwięcej kasy z Unii, choć i tak Polska bez tego ma być największym beneficjantem programu. Temu też służyć będzie forum państw przemysłowych, silnie promowane przez Polskę, przed czerwcowym szczytem. Po prostu Polska nie chce grać sama o pieniądze unijne oraz warunki transformacji energetycznej i szuka sojuszników wśród państw, które także mają jeszcze duży udział emisyjnego przemysłu.
Tak czy siak, chodzi o ogromne pieniądze i wielką politykę. Jednak w całym projekcie European Green Deal niezwykle ważne jest także, aby nie wylać dziecka z kąpielą, czyli nie doprowadzili do sytuacji, gdy będziemy żyli w regionie neutralnym energetyczne, a wokół nas globalnie będą sami truciciele, na czele z Chinami, USA czy Indiami. To ostatnie państwo ma zamiar szybko się rozwijać i potroić (!) moce węglowe w przyszłości. Dlatego tak istotne jest, aby polityka klimatyczna była prowadzona globalnie na warunkach jak najbardziej zbliżonych do narzuconych w Unii. W przeciwnym razie przemysł się wyprowadzi zupełnie (zjawisko carbon leakage), a towary europejskie będą niekonkurencyjne na światowych rynkach. Jednak jeśli nie zostanie ustalone porozumienie polityczne w sprawie globalnej polityki klimatycznej, to niestety Unii nie pozostanie nic innego, jak tylko wprowadzić specjalny podatek węglowy dla towarów z mniej restrykcyjnych klimatycznie obszarów gospodarczych. A to prosta droga do wojny celnej i trudnych do oszacowania konsekwencji dla europejskiej gospodarki.
Swoją drogą, ciekawym testem będzie polityka klimatyczna Wielkiej Brytanii po wyjściu z UE. Bo gospodarka brytyjska, podobnie zresztą jak niemiecka, ze względu na swoje rozmiary, wcale nie jest tak czysta jak by się mogło wydawać. Emisje CO2 w Wielkiej Brytanii są większe niż w Polsce. I rodzi się pytanie: czy wyjście z Unii spowoduje renesans przemysłu na Wyspach i zwiększenie emisji CO2, czy też Brytyjczycy wybiorą raczej opcję unijną, niskoemisyjną politykę, i także będą podążać ku neutralności klimatycznej?