Politycy obecnego rządu jeszcze przed wyborami w 2015 r. ogłosili podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy, że doprowadzą do tego, że Polacy będą więcej zarabiać. I dopięli swego, bo po dwóch latach mamy najszybciej rosnące pensje od 2012 r. Oznacza to, że polscy przedsiębiorcy żegnają się z tanią pracą.
Wzrost płacy minimalnej, wprowadzenie 13 zł brutto za godzinę plus brak rąk do pracy wywołały w gospodarce reakcje, które będą miały dalekosiężne skutki w kolejnych latach. W sierpniu r/r średnie wynagrodzenie w firmach zatrudniających ponad 10 pracowników skoczyło aż o 6,6 proc., czyli z grubsza blisko cztery razy ponad inflację (1,8 proc.). Z jednej strony cieszy to pracowników, bo mogą wydać więcej na konsumpcję, z drugiej to poważny sygnał, że mamy zmierzch konkurencyjnej gospodarki opartej na niskich kosztach pracy. Dla przedsiębiorców to ogromne wyzwanie, bo nie tylko coraz trudniej im znaleźć pracowników, ale też muszą im coraz więcej płacić. W efekcie obniża się ich konkurencyjność, szczególnie na rynkach eksportowych.
Skoro tania praca to przeszłość, co czeka przedsiębiorców? Przede wszystkim muszą zmienić modele biznesowe. Jeśli były oparte głównie na przewadze kosztowej, to po prostu muszą iść do kosza. Pojawiają się już spółki giełdowe, które rewidują w dół wyniki z powodu rosnących płac. Na razie nie jest to zjawisko powszechne, ale widać, że coraz trudniej jest utrzymać rentowność przy tak galopujących płacach. Akcjonariusze nie będą zadowoleni z takiego obrotu sprawy, bo to oznacza spadek potencjału wypłaty dywidend. Ale jeszcze gorsze może być to, że wyeliminowanie przewagi kosztowej może wiele firm zepchnąć trwale na pozycję niskiej rentowności lub wręcz pójdą w straty.
Dlatego w tym kontekście tak ważne jest, aby przedsiębiorcy nie czekali aż płace jeszcze bardziej pójdą w górę, ale już teraz szukali swojej szansy w gospodarce 3.0 i 4.0. Robotyzacja i cyfryzacja musi zostać dopasowana do ich modeli biznesowych jak najszybciej, aby nie przegapili momentu, kiedy wyniki będą szorować po dnie. Pytanie tylko, kto za to zapłaci? Innowacje cyfrowe i robotyzacja to kosztowne zmiany, nie wszystkie firmy, szczególnie przemysłowe, będzie na to stać, więc albo się zadłużą, albo… zmienią biznes. Niewykluczone, że część firm po prostu wypadnie z rynku. I to będzie prawdziwa cena trwałej zwyżki wynagrodzeń obiecanej przez polityków.
Jest jeszcze jedno „ale”. Ze zwyżką wynagrodzeń musi iść w parze wzrost wydajności. To kluczowy warunek utrzymanie wzrostu gospodarczego na poziomie 3-4 proc. W przeciwnym razie nasze firmy staną się nie konkurencyjne w Europie i na świecie, a pracownicy będą cieszyć się z wyższych plac tylko do momentu, kiedy nie otrzymają wypowiedzeń, bo nikt nie będzie chciał kupować po takich cenach towarów i usług. Wówczas nasza gospodarka pogrąży się pułapce średniego rozwoju i przy 1-2 proc. wzroście PKB rzesze Polaków będą klepać biedę, wspominając z rozrzewnieniem kilka tłustych lat, w tym oczywiście 2017 r.