Przedsiębiorstwa

Błyskawiczne wynegocjowanie w KGHM podwyżek pensji w 2019 roku i perspektywa wypłaty nagrody z zysku na pewno rozgrzeje związkowców w innych wielkich spółkach kontrolowanych przez państwo. I trudno przypuszczać, aby zarządy nie spełniały ich oczekiwań, bo za wszelką cenę będą chciały zachować tzw. spokój społeczny w roku wyborczym.

W roku wyborczym można „dosypać” potencjalnym wyborcom na kilka sposobów, aby sobie zaskarbić ich przychylność: zrobić budżet państwa prowyborczy, czyli np. z dużymi transferami socjalnymi, albo dać podwyżki w firmach kontrolowanych przez państwo. Ten drugi sposób jest o tyle sprytniejszy, że obciążenia nie ponosi państwo, lecz konkretne firmy, a także inni ich akcjonariusze mniejszościowi. A że koniunktura jest dobra, bo PKB urósł w zeszłym roku prawdopodobnie ok. 5 proc., to w tym roku łatwiej sypnąć groszem wielotysięcznym załogom, które – po doliczeniu członków rodzin – stanowią przecież ważną grupę wyborców.

Dlatego duże tegoroczne podwyżki pensji w firmach państwowych można właściwie obstawiać na pewniaka. I pierwsze sygnały już mamy, bo właśnie KGHM pochwalił się, że zawarł ze związkami zawodowymi porozumienie płacowe i to po raz pierwszy tak szybko w historii dialogu między zarządem a związkami. Co to oznacza? Niezależnie od zasad zakładowego układu zbiorowego, trudno nie dostrzec, że w KGHM w zamian za podwyżki znacząco przewyższające inflację mają „święty spokój” na cały trudny wyborczy rok. Czyli „wilk jest syty i owca cała”: pracownicy nie będą protestować, twardy w negocjacjach zarząd nie będzie okopywać się na swoich pozycjach, media nie będą się interesować ewentualnym sporem płacowym. Żadnej nerwówki, czyli słowem wzorowy „spokój społeczny”.

Jak widać po przykładzie KGHM załatwienie problemu płacowego przyszło łatwo i zdjęło z władz spółki ryzyko podpadnięcia związkom. A o tym, że w obecnym układzie politycznym walka ze związkowcami nie popłaca, przekonuje się rada nadzorcza JSW, która chciała odwołać prezesa spółki. Związkowcy stanęli murem za prezesem, powiedzieli radzie w żołnierskich słowach, co o niej myślą i wybrali się do ministra energii oraz biur parlamentarzystów partii rządzącej. Łatwo ich zrozumieć. Wszak nie po to popierali cztery lata temu ówczesną opozycję, aby ci rządzący politycy ich teraz ignorowali. Związkowcy JSW po raz kolejny pokazali swoją siłę, jak na razie dostali, co chcieli, ale – niezależnie od tego kto ma rację w tym konflikcie – świadczy to także o spolegliwości państwowego właściciela w roku wyborczym. Na Śląsku mieszka wszak cztery miliony wyborców i czym może się skończyć ich rozeźlenie przekonał się w 2015 r. rząd PO-PSL, który z podwiniętym ogonem wycofał się z projektu zamykania zadłużonych po uszy kopalń. A i tak wysoką cenę polityczną zapłacił w wyborach.

Można iść o zakład, że podwyżki w KGHM nie ujdą uwadze związkowców w innych spółkach kontrolowanych przez państwo, z którym liczy się politycznie partia rządząca. Skoro tak łatwo i szybko można zdobyć podwyżki w jednym miejscu, to dlaczego nie w drugim miejscu. Tym bardziej, że trudno sobie  wyobrazić, aby jakikolwiek zarząd dużej spółki państwowej zdecydował się w roku wyborczym nie spełnić oczekiwań płacowych załóg. A nawet dorzuć coś ekstra w rodzaju np. nagrody z zysku, która faktycznie jest quazi dywidendą dla pracowników i pomniejsza potencjał wypłaty dywidendy dla akcjonariuszy. Zatem w najbliższych miesiącach można spodziewać się kolejnych komunikatów, np. z energetyki lub górnictwa, gdzie ogłoszone będą zapewne szybkie sukcesy w negocjacjach płacowych. Sęk w tym, że za wszystko zapłacą tak naprawdę akcjonariusze, w tym giełdowi mniejszościowi, z którymi państwo od kilku lat po prostu się nie liczy. A szczególnie w spółkach surowcowych podnoszenie płacowych kosztów stałych może się srogo zemścić – jeśli tylko mocniej spadnie cena miedzi czy węgla, to w kasie będzie krucho. To przerabialiśmy w przeszłości.