Dla krajowych eurosceptyków dość szokujące musiały być ostatnie wieści z Czech sygnalizujące przychylne myślenie o wstąpieniu do strefy euro. Dotychczas Czesi, obok Węgrów, wydawali się w naszym regionie Europy żelaznymi zwolennikami utrzymania waluty narodowej.
Wraz ze zmianą rządu w Polsce powinniśmy powrócić do poważnej debaty publicznej na temat perspektywy przyjęcia wspólnej waluty, która przez poprzednie osiem lat była tematem wręcz zakazanym i politycznie wyklętym niczym słowo „prywatyzacja” w obliczu systemowej etatyzacji gospodarki. Utrzymanie złotego było propagandowo traktowane w kategoriach „być albo nie być” dla niepodległości, zarówno przez bank centralny jak i poprzednie rządy. Krytyka euro i straszenie skutkami jego wprowadzenia idealnie wpisywały się w generalną antyunijną retorykę, z której uczyniono koło zamachowe propagandy. Tymczasem wynik wyborów pokazał, że eurosceptykom, pomimo ogromnych nakładów, nie powiodły się działania mające na celu zbudowanie negatywnego elektoratu tak licznego, że o temacie wprowadzenia euro można by zapomnieć na dekady. Efekt jest taki, że powoli wraca on do debaty publicznej, nie tylko za sprawą krajowych impulsów, ale – co ważne – także zagranicznych.
I tak pod koniec zeszłego roku impuls dla rozszerzenia strefy euro przyszedł z dość nieoczekiwanego kierunku, bo z eurosceptycznych Czech. Kraj naszych południowych sąsiadów wydawał się jeszcze bardziej przywiązany do swojej korony, niż my do złotego, a tymczasem resort finansów razem z bankiem centralnym opracowali raport, którzy wywołał lokalne trzęsienie ziemi, ponieważ wydał korzystną ocenę dla wspólnej waluty. Nie oznacza to oczywiście żadnego „zielonego światła”, ale sam fakt pojawienia się takiego raportu, i do tego z takim wnioskiem, nad Wełtawą stało się asumptem do debaty nad rozszerzeniem strefy euro.
Zresztą rok 2023 był pod tym względem symboliczny, bo po latach przerwy pojawiło się w klubie euro nowe państwo – Chorwacja. Co więcej, prezydent Czech poszedł ostatnio o krok dalej i stwierdził, że czas podejmować konkretne kroki. Czechy – podobnie jak Polska – zobowiązały się przyjąć wspólną walutę, ale bez określonej daty. Właśnie ta furtka była przez lata i w Pradze, i Warszawie, wykorzystywana, aby odkładać debatę oraz wdrożenie konkretnych działań na „wieczne nigdy”. Dopiero teraz w Pradze zapachniało zmianą retoryki, i być może miejsce zaniechania zajmie działanie, ponieważ prezydent określił wspólną walutę jako „logiczną przyszłość”. Temat wprowadzenia euro pojawił się w 2022 roku również na Węgrzech, ale głównie w kontekście starań tego kraju o odblokowanie funduszy unijnych i utrzymania kursu forinta. Przyjazne umizgi rządu w Budapeszcie w sprawie euro mają wymiar polityczny, aby zmiękczyć Brukselę, ale nie można wykluczyć, że w pewnym momencie staną się przedmiotem realnych negocjacji. To wszystko sprawia, że Polska może pozostać coraz bardziej osamotniona w swoim sprzeciwie wobec euro nie tylko w gronie całej wspólnoty, ale także we własnym regionie, który uchodził dotychczas za redutę narodowych walut.
Dlatego tak ważny jest powrót w Polsce do rzetelnych analiz korzyści i kosztów przyjęcia wspólnej waluty, a w debacie publicznej do dyskusji na poziomie merytorycznych argumentów, a nie gry na emocjach i straszenia „żelaznym wilkiem” z Frankfurtu. Warto przeanalizować ostatnie przykłady akcesji do strefy euro, ponieważ łącznie z Chorwacją już 20 państw UE ma wspólną walutę, a w kolejce stoi np. Bułgaria. We wspólnocie jest obecnie 27 państw, więc bez euro jest kurcząca się mniejszość. A w perspektywie mamy rozszerzenie UE na Wschód i Południe, więc nie można wykluczyć, że również nowe państwa będą chciały szybko przyjąć euro, aby zsynchronizować swoje gospodarki ze „starą Unią”. Przyjęcie euro to proces wieloletni, trzeba wypełniać kluczowe kryteria, więc najwyższy czas wrócić do tego tematu w Polsce, abyśmy nie przegapili optymalnego momentu decyzji. Tym bardziej, że od lat trwa oddolna euroizacja naszej gospodarki, bo firmy i sektor finansowy wiedzą swoje.