Zapowiedź ogromnych strat budowlanej Grupy Erbud zaszokowała inwestorów giełdowych i niestety dowodzi, że uzasadnione jest kassandryczne wieszczenie powtórki z budowlanej bessy z 2012 roku.
Zamiast zysków jak przed rokiem, Erbud zapowiedział, że akcjonariusze powinni się liczyć w I półroczu z ok. 30 mln zł straty. Reakcja rynku mogła być tylko jedna – kurs do południa tracił ok. 30 proc. I nie miało żadnego znaczenia, że przychody w I pół. mają być wyższe z grubsza o jedną czwartą. Bardzo niepokojące jest uzasadnienie strat, które jako żywo przypomina scenariusz z 2012 r., kiedy spółki budowlane wpadały w tarapaty, bo miały podpisane lekką ręką kontrakty na fali inwestycyjnego boomu związanego z Euro 2012.
Przepis na kłopoty budowlanej spółki jest drugi raz z rzędu taki sam: postępujący wzrost cen materiałów budowlanych oraz podwykonawców, którzy żądają więcej pieniędzy głównie ze względu na wzrostu kosztów pracy – w przeciwnym razie nie będą mieć pracowników. W wypadku Erbudu wydarzyła się jeszcze jedna rzecz, której zawsze można się spodziewać na rozgrzanym rynku nieruchomości: rezerwa 5 mln zł na ewentualne straty związane z niewypłacalnością jednego ze zleceniodawców.
W tym miejscu przypominają mi się bardzo ciekawe kuluarowe rozmowy z przedstawicielami branży budowlanej podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w maju w Katowicach. Otóż można było usłyszeć, jak bardzo ostrożnie trzeba podpisywać kontrakty, aby nie wtopić finansowo. Od jednego z rozmówców usłyszałem, że w wielu przetargach już nawet nie staje do przetargu, bo warunki finansowe proponowane przez zleceniodawcę grożą, że na kontrakcie będzie strata, albo – w skrajnej sytuacji – nie zapłaci on np. z powodu upadłości, bo okazał się być słabą firmą, która postanowiła przewieźć się na budowlanym boomie, ale przelicytowała. To ostatnie „ostrzeżenie” miało dotyczyć przede wszystkim mieszkaniówki, gdzie często słabi finansowo deweloperzy budują na potęgę, licząc że wszystko uda się sprzedać i jednak zarobić. Na konkurencyjnym rynku proponują niskie ceny dla nabywców, aby tylko jak najszybciej podpisać umowy. I nie są zupełnie przygotowani na to, że koszty budowy będą wyższe.
Wieści z Erbudu obnażyły narastające problemy rynku budowlanego, co dla całej branży było już sygnalizowane przez wcześniejsze wydarzenia, np. odstąpienie przez pierwszego wybranego wykonawcę od budowy tunelu w Świnoujściu, który to kontrakt po niespełna roku od złożenia oferty groził nierentownością. Niepokoją też doniesienia z samorządów, gdzie zdarza się, że do przetargów nie przystępuje nikt, bo zamawiający proponuje zbyt niski kosztorys, który rozmiaja się z realnymi kosztami. Albo wpływają tak wygórowane oferty, że zleceniodawcy po prostu na nie nie stać. Na to wszystko nakłada się problem z długimi kontraktami podpisanymi w poprzednich latach, kiedy były niższe ceny materiałów i robocizny. Kontrakty są realizowane, ale marże znikają z powodu rosnących kosztów, a negocjacje z zamawiającym na temat podwyżki wynagrodzenia spełzają na niczym. W takim scenariuszu wieloletni kontrakt „idzie pod wodę”, na budowach pojawiają się tzw. kleimerzy, czyli prawnicy i specjaliści budowlani poszukujący dowodów, aby na drodze sądowej dochodzić roszczeń budowlańców. Niestety, sądy mają to do siebie, że postępowania są przewlekłe i czasem firma budowlana może nie doczekać pozytywnego wyroku przygnieciona przez wierzycieli. To właśnie ćwiczyliśmy w 2012 r.
W sumie wieści z Erbudu powinny być ostrzeżeniem nie tylko dla akcjonariuszy tej firmy, ale także całej branży budowlanej. Okazuje się bowiem, że niektóre firmy zapomniały o lekcji z budowlanego krachu sprzed sześciu lat i popełniają te same błędy. Problem z budowlanką jest też taki, że na razie mamy boom, ale to rynek niesłychanie cykliczny i łatwo po boomie przychodzi zapaść, która mocno uderza w PKB, bo budowlanka jest jego jednym z kół zamachowych. W takim scenariuszu musielibyśmy na dobre zapomnieć o dynamicznym wzroście PKB rzędu 4-5 proc., a nawet przygotować się na mocne spowolnienie całej gospodarki, co byłoby gigantycznym wyzwaniem dla budżetu państwa obciążonego wydatkami socjalnymi.