Rynek kapitałowy

Na wniosek premiera NIK przeprowadzi w sprawie afery GetBacku kontrolę w Komisji Nadzoru Finansowego, a także w innych organach, instytucjach państwowych oraz podmiotach rynku kapitałowego. W ten sposób kontrolujący rynek publiczny stanie się kontrolowanym. W tle mamy też walkę o strefy wpływów między premierem a nadzorem finansowym.

Afera GetBacku doczekała się nie tylko stanowczych działań prokuratury, ale także próby wyjaśnienia jak to się stało, że taka spółka w ogóle została dopuszczona na rynek publiczny i kto za to odpowiada. Przypomnijmy, że 17 lipca minął rok od debiutu windykatora na warszawskiej giełdzie, tyle że wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że będzie to powód do wstydu. Prospekt spółki został prześwietlony przez KNF i dostała zielone światło do ogromnej jak na nasze warunki rynkowe oferty publicznej: sprzedano akcje za 740 mln zł, z czego nowe warte były 370 mln zł (na nabycie portfeli wierzytelności). Po roku bilans wpuszczenia GetBack na rynek publiczny jest tragiczny: wartość akcji dramatycznie spadła, a na lodzie zostało dziewięć tysięcy inwestorów, którzy dali się skusić na obligacje warte 2,6 mld zł. Co więcej, wiele sygnałów z rynku wskazuje na to, że niektórzy mogli paść ofiarą missielingu. W sumie afera GetBack podważyła zaufanie do całego rynku kapitałowego, na czym cierpią pozostali emitenci, którzy np. oferują obligacje. A wszystko zaczęło się od dopuszczenia przez KNF spółki na rynek publiczny. Wszelkie późniejsze decyzje nadzoru, gdy okazało się, że nie jest ona w stanie spłacić obligacji, były tylko gaszeniem pożaru.

Dlatego bardzo dobrze, że kontrolą KNF zajmie się NIK, bo należy dogłębnie wyjaśnić działania nadzoru w tej sprawie. Akcjonariusze i obligatariusze GetBack mają prawo mieć pretensje, bo spółka wchodząc na rynek publiczny otrzymała pieczątkę transparentności i była na bieżąco pod lupą KNF jak każda inna. Dlatego nie ma co się dziwić, że inwestorzy w pełni ufali, że można takie akcje i obligacje kupować, bo nie ich kompetencją jest sprawdzanie na własną rękę, czy warta miliardy spółka przypadkiem nie ma trupów w szafie. Od tego właśnie jest m.in. nadzór finansowy.

Wniosek premiera o kontrolę w KNF ma jeszcze jeden, bardzo ciekawy aspekt. Tajemnicą poliszynela jest, że wewnątrz obozu rządzącego jest kilka konkurujących ze sobą o wpływy ośrodków władzy. Jedna z linii podziału przebiega właśnie między otoczeniem premiera, a nadzorem finansowym, kojarzonym ze strefą wpływów NBP. Widać było to doskonale po sprawie odwołania poprzedniej prezes GPW i nieudanej próbie powołania na jej miejsce przez resort rozwoju Rafała Antczaka. Niedoszły prezes tak długo czekał na zgodę KNF, o której nieoficjalnie mówiło się, że może w ogóle nie dostać, że w końcu sam zrezygnował, co zostało odczytane jako porażka ówczesnego wicepremiera. Teraz układ sił się zmienił. Sprawa GetBack stworzyła okoliczności, które osłabiły KNF i to nadzór jest w defensywie. Dlatego można przypuszczać, że premier bez zmrużenia oka podpisał wniosek o kontrolę w KNF.

Niezależnie od walk frakcyjnych w obozie władzy, należy z dużym zainteresowaniem oczekiwać na wyniki kontroli, bo inwestorzy mają pełne prawo dowiedzieć się co działo się w KNF w związku z GetBack. Jak na razie nadzór nie ma sobie nic do zarzucenia w sprawie GetBack. Zobaczymy czy kontrola NIK to potwierdzi.