Tak źle pod względem nowych emitentów jak w tym roku nie było na warszawskiej giełdzie od 2003 r. Według firmy doradczej PwC w III kw. pojawiły się jedynie cztery spółki, z czego jedna na rynku głównym, których IPO łącznie warte było zaledwie 8 mln euro.
To kolejny sygnał, że pogłębia się kryzys rynku kapitałowego w Polsce, mimo że właśnie został awansowany przez agencję FTSE Russell do grona 25 rozwiniętych rynków. W zasadzie trudno znaleźć front, na którym nie byłoby widać słabości, bo mamy także niezadowalające obroty, którym towarzyszą niskie wyceny spółek, falę wezwań na akcje w celu wycofania firm z obrotu. W tej sytuacji nie dziwi, że przedsiębiorcy nie kwapią się do wchodzenia na giełdę, skoro szanse na uzyskanie satysfakcjonujących wycen są nikłe. Poza tym zaszokowani obserwują szkody, jakie w reputacji rynku kapitałowego poczyniła sprawa GetBack, który zadebiutował ledwie w lipcu 2017 r., a już niespełna rok później ugiął się pod ciężarem długów, pozostawił około dziesięć tysięcy wierzycieli, i obecnie jest obiektem zainteresowania śledczych oraz nadzoru finansowego. Rykoszetem dostała także branża TFI, co ma ogromne znaczenie dla indywidualnych klientów, którzy pomimo rekordowo niskich stóp procentowych obecnie dwa razy oglądają każdą złotówkę zanim powierzą ją w zarządzanie.
Jednak niechęć spółek do wchodzenia na giełdę i chęć do schodzenia ma także głębsze przyczyny niż ostatnie wydarzenia wokół GetBack. Pomimo zapowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego nadal nie ma rozstrzygniętej przyszłości ponad 160 mld zł zgromadzonych w OFE. Fundusze mają w wielu spółkach potężne pakiety akcji i ich właściciele poważnie liczą się z tym, że w czarnym scenariuszu nastąpi nacjonalizacja OFE i nagle państwo stanie się współwłaścicielem ich firm. Z tego powodu organizują kapitał, skupują tanie akcje i żegnają się z parkietem. W kuluarach rynku kapitałowego można usłyszeć, że dopóki 75 proc. pieniędzy z OFE nie zostanie zapisane na prywatnych kontach ich uczestników, dopóty zaufanie do państwa na rynku kapitałowym nie zostanie przynajmniej częściowo odbudowane po okrojeniu OFE z obligacji przez rząd PO-PSL. Niewyjaśniony status OFE ma także wpływ na wstrzymywanie się nowych emitentów z pozyskiwaniem kapitału przez giełdę, bowiem pozostają one naturalnym adresatem IPO. Z reguły nie interesują się małymi ofertami, tylko wchodzą w inwestycje warte dziesiątki albo setki milionów złotych. Niska aktywność OFE na rynku wtórnym ogranicza także płynność obrotu na GPW, w efekcie zarówno trudno kupić, jak i sprzedać większe pakiety akcji. Dlatego tak chętnie inwestorzy odpowiadają na wezwania do sprzedaży akcji, które stają się w wielu wypadkach jedyną okazją do zejścia z dużego pakietu bez wpływu na obniżenie wyceny.
Jak na razie, ani nowa strategia GPW do 2022 r., ani awans do grona rynków rozwiniętych FTSE Russell nie spowodowały impulsu pro wzrostowego. Rynek zmaga się z potężnymi problemami bieżącymi, pozostaje na peryferiach zainteresowania zagranicznych inwestorów, bo gdy indeksy na świecie od lat biją rekordy, to na naszym parkiecie wskaźniki nie „zabrały” się na hossę.
Duże nadzieje dla rynku kapitałowego wiązane są z wejściem w życie w połowie przyszłego roku projektu PPK, który właśnie został przyjęty przez Sejm. Byłby to strumień kapitału, który systematycznie zasilałby giełdę, tak jak kiedyś robiły to OFE. Jednak zanim pierwsze znaczące pieniądze z PPK zauważalnie pojawią się na parkiecie, mamy przed sobą bardzo trudne miesiące, potęgowane przez ryzyka związane ze wzrostem stóp procentowych na świecie, rosnącymi rentownościami obligacji oraz rozpalanym na nowo za sprawą Włoch kryzysem w strefie euro. To wszystko tworzy niebezpieczną mieszankę wybuchową, której obawiają się przedsiębiorcy i wolą przeczekać, niż pakować się na parkiet w bardzo niepewnych czasach.