Niskie wyceny i słabe obroty powodują, że i tak już nieliczne spółki chcące wypuścić nowe emisje akcji zawieszają swoje plany. Giełda traci coraz bardziej swoją podstawową funkcję – alokacji kapitału.
Ostatnie dni przyniosły hiobbowe wieści od potencjalnych emitentów, którzy mogliby tchnąć trochę życia w zamierający rynek nowych emisji. Z planów zrezygnowała spółka lotnicza Enter Air oraz producent parafin i wosków Polwax. Obydwie postarają się zdobyć alternatywne źródła finansowania niż emisje akcji, aby pozyskać kapitał na inwestycje. Przypadek Enter Air i Polwax jest bardzo niepokojący z kilku powodów. Po pierwsze obydwie spółki są już notowane na warszawskiej giełdzie, co oznacza, że nowe emisje byłyby dla nich SPO, a nie IPO wiążące się z wejściem debiutantów na rynek. A spółki już notowane, które właśnie poprzez emisje nowych akcji chcą zdobyć kapitał są szczególnie ważne dla organicznego rozwoju rynku, ponieważ pokazują, że wejście na GPW nie kończy etapu finansowania poprzez giełdę, lecz jest tylko otwarciem takiej możliwości, z której mogą korzystać. Jest taki pogląd w środowisku giełdowym, że jeśli już notowana rozwojowa spółka co kilka lat (najlepiej 2-3) nie pozyskuje kapitału na rynku publicznym, czy to przez emisję akcji czy obligacji, to tak naprawdę nie wie, po co na ten rynek przyszła. Ponieważ właśnie dzięki rynkowi publicznemu powinna rosnąć, zwiększać kapitały, finansować inwestycje w swój potencjał albo fuzje i przejęcia np. przez wymianę akcji. Enter Air i Polwax były właśnie takimi pozytywnymi przykładami, z kilkuletnim stażem na GPW, chciały sięgnąć po kapitał z rynku publicznego, realizując podstawowy cel jaki postawiony jest przed giełdą – alokację kapitału. Chodzi oto, aby przemieścić kapitał od posiadaczy (inwestorzy indywidualni czy instytucjonalni) do potrzebujących (spółki). W ten sposób – używając obrazowego porównania – działa dobrze naoliwiona maszyna giełdowa, która – teoretycznie – powinna napędzać całą gospodarkę.
Niestety wygląda na to, że u nas maszyna się zatarła. Powodów jest kilka. Spółki rezygnujące z emisji wskazują generalnie oględnie na „niekorzystną sytuację na rynku”. Pod spodem tego eufemizmu kryje się cała prawda o fatalnej kondycji naszego rynku kapitałowego. Każda emisja nowych akcji to rozwodnienie kapitału, co jest dla dotychczasowych właścicieli wyzwaniem, więc nie chcą robić tego po niskich cenach (szczególnie gdy wcześniej kupowali akcji znacznie drożej). Zbyt niskie wyceny spółek stają się przekleństwem warszawskiej giełdy. Mimo że została ona zakwalifikowana przez FTSE Russell do ekskluzywnego klubu rynków rozwiniętych, to nadal mamy wyceny z grubsza o 40 proc. niższe na tych rynkach. Niskie wyceny są pochodną m.in. spadających obrotów na rynku akcji, słabości krajowej branży instytucji finansowych na czele z oskubanych decyzjami politycznymi z kapitału OFE i kryzysie reputacyjnym branży TFI po aferze GetBack. A im niższe kapitalizacje mają spółki, tym chętniej właściciele decydują się na ruch odwrotny niż publiczne zwiększenie kapitału – postanawiają ogłosić wezwanie, skupić pozostałe akcje i wycofać spółkę z giełdy. Im taniej, tym lepiej, więc przybywa firm idących w odwrotną stronę niż ledwie czterech debiutantów na giełdzie w III kwartale tego roku.
Swoje robią też rekordowo niskie stopy procentowe, które utrzymują się już od kilku lat, a jak zapowiada szef NBP mogą pozostać na niezmienionym poziomie do końca 2019 r., a może nawet dłużej. Jeśli wyceny na giełdzie są niskie, to biorąc pod uwagę koszt kapitału („pieniądze akcjonariuszy są najdroższe” jak mawiał b. szef CompterLandu Tomasz Sielicki) bardziej atrakcyjne jest krótkoterminowe finansowanie bankowe. Tym bardziej, że banki cierpią na nadpłynność i dobrej spółce, transparentnej i prowadzącej dochodowy biznes, uzyskanie finansowania bankowego nie jest trudne. W październiku rozmawiałem w kuluarach konferencji Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych z CFO jednej ze spółek giełdowych (przychody roczne ponad pół miliarda złotych), który oświadczył, że obecnie giełda kapitałowo nie jest mu do niczego potrzebna. Powód? Finansuje się krótkoterminowo w bankach, a obecność na giełdzie jest jedynie o tyle korzystna, że dodaje mu wiarygodności w negocjowaniu warunków kredytów. Co by go skłoniło, aby pomyśleć o nowej emisji akcji? Wyższe stopy procentowe, które sprawią, że kredyty nie będą już takie tanie. Na razie się jednak na to nie zanosi jak sygnalizuje NBP, więc flauta w IPO oraz SPO trwa w najlepsze. Gorzko na tym tle wyglądają bardzo dobre wyniki finansowe samej giełdy jako instytucji, skoro nie idzie za tym aktywność emitentów, zarówno pod względem debiutów jak i nowych emisji.