Wypowiedzi prominentnych polityków w sprawie cen prądu są często informacjami cenotwórczymi, które wpływają na kursy akcji spółek giełdowych, a dodatkowo naruszają zasady corporate governance, bo akcjonariusze mniejszościowi traktowani są przez państwo jak właściciele drugiej kategorii.
Sprawa podwyżek cen prądu jest gorącym tematem politycznym, ponieważ w nadchodzącym roku wyborczym wyższe rachunki za prąd byłyby ciosem dla wyborców i mogliby oni oddać głosy na opozycję. Więc od kilku miesięcy jesteśmy świadkami gorączkowych zabiegów ministra energii i innych prominentnych polityków, aby do podwyżek nie doszło i wprowadzone zostały mechanizmy funduszu rekompensat. Niestety, fatalna komunikacja, wiele sprzecznych ze sobą informacji i wycofywanie albo korygowanie wcześniejszych wypowiedzi sprawiło, że akcjonariusze spółek giełdowych dostali bólu głowy, nie wiedząc tak naprawdę, co ich czeka. W grudniu zamieszanie sięgnęło zenitu i otarło się o groteskę, gdy okazało się, że spółki energetyczne jakimś cudem mają wytrzasnąć a to miliard oszczędności, a to pomniejszyć o tę kwotę swoje zyski. Minister energii, składając kolejne deklaracje kompletnie nie liczył się z interesami mniejszościowych akcjonariuszy, a przy tym pokazał instrumentalne traktowanie szefów spółek energetycznych, którzy podczas prezentacji funduszu rekompensat posłużyli mu za żywą dekorację.
Wszystko pobił zwrot akcji pod koniec tygodnia, który spowodował, że dotychczasowe deklaracje i plany resortu energii trafiły do kosza, bo niespodziewanie premier Mateusz Morawiecki z trybuny sejmowej oświadczył, że… nie będzie podwyżek cen energii elektrycznej w 2019 r. Dla nikogo: ani odbiorców indywidualnych, ani dla firm, ani dla samorządów. Ale w prawdziwe zdumienie musiał wprawić wszystkich, na czele z akcjonariuszami mniejszościowymi, szef KSRM Jacek Sasin, który w RMF FM powiedział, że tam, gdzie zaproponowana została już wyższa cena, to umowy będą renegocjonowane. Czyli tak naprawdę wcielił się jednocześnie w rolę jedynego właściciela i zarządcę spółek energetycznych, bo z ich strony nie było na ten temat żadnej informacji. A to przecież władze spółek podpisują umowy i składają wnioski taryfowe do Urzędu Regulacji Energetyki. A minister Sasin nie jest żadnym statutowym przedstawicielem spółek, aby mógł takie wiążące deklaracje składać. Co więcej, używanie sformułowania, że do czegoś „doprowadzimy” sugeruje, że istnieją jakieś nieznane pozastatutowe gremia, które decydują, co zrobią, a czego nie zrobią spółki giełdowe. Kolejnym szokującym stwierdzeniem jest, że spółki energetyczne „nie muszą mieć tak dużych zysków”, że „sobie poradzą”. Tak samo jak złożona gwarancja, że ceny dla przemysłu się nie zmienią i będzie wycofanie wniosków do URE o podwyżki taryf. Warto w tym miejscu przypomnieć politykom, że spółki energetyczne są jednak notowane na giełdzie, mają rady nadzorcze i zarządy, podlegają pod KSH i swoje statuty, a także – co bardzo istotne – pod przepisy prawa, które dość wyraźnie regulują kto, kiedy i w jakiej formie może się wypowiadać w sprawach o charakterze cenotwórczym. A takie są właśnie wszelkie deklaracje o cenach prądu i związanych z tym decyzjach spółek.
Niestety historia nieodpowiedzialnych wypowiedzi i działań politycznych ingerujących w zarządzanie spółkami giełdowymi jest w Polsce długa jak historia rynku kapitałowego. Wystarczy wspomnieć ogłoszenie z mównicy sejmowej w trakcie sesji podatku od kopalin przez premiera Tuska, czy słynne „ćwierknięcie” na Twitterze ministra Sikorskiego o obniżce cen gazu. Wszystkie te wypowiedzi i działania mają wspólny mianownik: nie powinny się nigdy wydarzyć, a ich autorami powinien zainteresować się nadzór finansowy. Tak jak zrobił to przy okazji afery Banku Śląskiego nieżyjący już szef Komisji Papierów Wartościowych Lesław Paga, który zawiadomił o możliwości popełnienia przestępstwa przez ministra finansów przy okazji sprzedaży po cichu ponad 2 proc. akcji banku, aby „schłodzić giełdę”. Ale do takiego potraktowania polityków potrzeba nie tylko przepisów, bo one są, ale także odwagi cywilnej nadzoru finansowego, który powinien traktować prominentnych polityków tak samo jak każdego innego, kto wypowiada się w sprawach dotyczących spółek giełdowych. Nie mówiąc już o przestrzeganiu zasad corporate governance, z których najwyraźniej wyłączona jest polityka resortu energii względem spółek energetycznych i ich akcjonariuszy, którzy są traktowani jak powietrze przez ministra.