Rynek kapitałowy

Zeszły rok był wręcz katastrofalny pod względem giełdowych debiutów i pozyskiwania kapitału na rynku publicznym. Podobnie było w 2002 i 2003 roku, które poprzedzały największą w historii hossę na GPW.

Na rynku kapitałowym mamy wiele wskaźników mówiących o pesymizmie inwestycyjnym. Jednym z nich jest spadek liczby i wartości ofert publicznych, który świadczy o odwróceniu się od giełdy emitentów, gdyż nie uważają tej formy pozyskiwania kapitału za atrakcyjną, a przede wszystkim konkurencyjną dla obligacji czy kredytu bankowego. Dzieje się tak wówczas, gdy na rynku wtórnym panuje marazm, wyceny są niskie, a perspektywy malowane w czarnych barwach. To wszystko sprzyja zdecydowanie bardziej wycofywaniu spółek z giełdy, niż ich wprowadzaniu. I tak się właśnie dzieje  obecnie, bo w zeszłym roku z głównego parkietu zeszło aż 25 firm, w tym zniknęło już Gorenje, a w kolejce czekają Orbis, ABC Data czy Alchemia.

Z drugiej strony rynek IPO jest w stanie zapaści. Według raportu IPO Watch Europe firmy doradczej PwC w zeszłym roku na warszawskiej giełdzie było zaledwie 20 ofert pierwotnych (spadek o 7 rok do roku) o wartości ledwie 81 mln euro (ok. 350 mln zł). Jak podliczyli analitycy z PwC to najgorszy wynik od 2003 r. Warto więc spojrzeć na to, co wydarzyło się piętnaście lat temu, bo – jak powiedział jeden z myślicieli – choć historia nie powtarza się nigdy, to warunki historyczne i owszem. Otóż rynek był w wówczas w gigantycznej depresji, WIG20 w I kwartale 2003 walczył o utrzymanie się powyżej progu 1000 pkt., a nad światem wisiała wojna z Irakiem. Inwestorzy na krajowym podwórku byli zrezygnowani, na rynku przez lata bessy po pęknięciu bańki na dotcomach było wiele naruszeń zasad corporate governance i podejrzeń o insider trading, a więc afery także wstrząsały rynkiem. Czy to czegoś przypadkiem nie przypomina? 2018 rok przeszedł do historii jako aferalny: od sprawy GetBack po aresztowanie b. szefa nadzoru finansowego.

Zatem podsumujmy: zaufanie do rynku kapitałowego, podobnie jak w 2003 roku, szoruje obecnie po dnie, rynek pierwotny praktycznie zamarł (tak jak na przełomie 2002/2003), wyceny na rynku wtórnym są niepokojąco niskie (tak jak na przełomie 2002/2003).

Może więc czas… na hossę? Przemawia za tym nawet determinacja do wycofywania spółek z giełdy. Dużym inwestorom zaczęło się wyraźnie w 2018 roku śpieszyć, bo zdają sobie sprawę, że tak niskie wyceny nie będą trwać wiecznie (mamy je obecnie niższe o ok. 40 proc. względem innych developed markets). Dlatego decydują się (jak np. w wypadku Orbisu), podnieść cenę, tylko aby dopiąć swego i przejąć spółkę.

Z czasu poprzedzającego największą w historii hossę na GPW zapoczątkowaną w 2003 r. pamiętam jeszcze jedno doświadczenie. Podczas targów obligacji w Londynie jedna z najbardziej utytułowanych osób związanych z rynkiem kapitałowym powiedziała mi wprost, że nie ma już chyba żadnego ratunku i tutaj cytat: „giełdę to można już tylko zaorać”. Byłem wówczas optymistą co do rozwoju wypadków, więc taka opinia mnie… ucieszyła. Należę bowiem do zwolenników filozofii Karla Poppera i jego teorii falsyfikacji, która w przeciwieństwie do weryfikacji, opiera się na poszukiwaniu zaprzeczenia w sprawdzaniu twierdzenia. Zatem im więcej było wówczas głosów za bessą, a wręcz końcem rynku, tym bardziej byłem przekonany, że nastąpi hossa. W marcu 2003 roku opublikowałem artykuł „Raz, dwa, trzy, hossa jak się patrzy”, za który zostałem nominowany do nagrody Grand Press z uzasadnieniem: „za trafną prognozę hossy na giełdzie powstałą w czasie głębokiej bessy”.

Owszem, mamy na polskim rynku kapitałowym do  przepracowania wiele trudnych spraw, ale wszystko jest do zrobienia. Argumentów „za” hossą już obecnie nie brakuje: za pół roku pojawią się pierwsze składki w PPK, stopy procentowe pozostają na rekordowo niskim poziomie, mamy bardzo dobrze rozwiniętą i nowoczesną infrastrukturę rynku (KDPW, GPW, domy maklerskie, TFI), a przede wszystkim niezwykłych polskich przedsiębiorców, którzy od ponad ćwierć wieku są motorem napędowym polskiej gospodarki. Czas by ruszyli znowu na giełdę. Gdy wyceny na rynku wtórnym wzrosną, chętni do wycofywania z giełdy ulotnią się jak kamfora, a przybędzie chętnych do IPO. Trend się odwróci, na rynek wrócą indywidualni inwestorzy, a w TFI będą wpłaty zamiast umorzeń. Najwięcej wygrają ci, którzy pierwsi zajmą pozycję.