Rynek kapitałowy

Gwałtowny spadek liczby rachunków maklerskich w 2018 roku to efekt czyszczenia przez brokerów martwych kont, ale niestety także efekt wycofywania się drobnych inwestorów z samodzielnego inwestowania. Zdegustowani są oni nie tylko ostatnimi aferami GetBack oraz wokół szefa KNF, ale także innym wydarzeniami, które mają wieloletnią historię.

Według danych KDPW na koniec zeszłego roku otwartych było nieco ponad 1,25 mln indywidualnych rachunków, czyli ubyło ich w skali roku przeszło sto tysięcy. Niestety, tym samym oddalamy się od rekordowego poziomu około 1,5 mln kont, który zawdzięczamy największej w hossie GPW hossie z lat 2003-2007 oraz początkowym sukcesom wielkich prywatyzacji spod szyldu Akcjonariatu Obywatelskiego. Inwestorzy indywidualni mieli preferencje zarówno cenowe jak i pod względem przydziału akcji w ofertach prywatyzacyjnych, czego najlepszym dowodem było IPO samej GPW, w której wzięło udział rekordowe 323 tys. detalistów, którzy mogli kupić akcje o 3 zł taniej niż instytucje. Do wzrostu liczny rachunków przyczyniły się także oferty PZU czy Tauronu, które także spotkały się z masowym zainteresowaniem drobnych graczy.

Dziś wiele się zmieniło na niekorzyść detalistów. Po pierwsze prywatyzacja została kompletnie wstrzymana przez nowy rząd od 2015 r. i Akcjonariat Obywatelski odszedł do lamusa. Odpadła więc motywacja części detalistów, aby kupować akcje systematycznie w ofertach rządowych, w których ceny – przynajmniej teoretycznie – nie powinny być wyśrubowane, a potem  je sprzedawać na rynku wtórnym, inkasować niewielki zysk, aby ponownie go zainwestować w nowe IPO. Takich skaczących z oferty na ofertę jak z kwiatka na kwiatek drobnych graczy z pewnością było wielu, więc zaniechanie prywatyzacji przez giełdę w naturalny sposób wyeliminowało ich z rynku. Albo zamknęli rachunki sami, albo zrobili to za nich brokerzy, aby nie ponosić kosztów. Po drugie ostatnie oferty spod szyldu Akcjonariatu Obywatelskiego były często mało opłacalne dla detalistów po wejściu spółek na giełdę, a katastrofalna przecena Jastrzębskiej Spółki Węglowej dla wielu wręcz szokiem, który sprawił, że postanowili zakończyć przygodę z indywidualnym inwestowaniem, nawet godząc się na – w wielu wypadkach – dużą stratę. Po trzecie wreszcie rozpętana od 2012 r. nagonka na OFE, która zakończyła się okrojeniem ich z części obligacyjnej, spowodowała spadek reputacji giełdy i całego rynku kapitałowego. Bo skoro jeden z najważniejszych polityków ówczesnej partii rządzącej mówi o giełdzie „kasyno”, to rujnuje to jej wizerunek. Wreszcie kilkuletnia flauta, czyli niewielka zmienność cen, na której niezwykle trudno zarobić inwestując samodzielnie, sprawiła, że kolejna część graczy pożegnała się z giełdą. Tym bardziej, że na rynku nieruchomości w przeciwieństwie do giełdy rozpoczął się prawdziwy boom, na którym można było z mniejszym ryzykiem zarobić duże pieniądze, nie tylko na wzroście cen nieruchomości, ale także czerpaniu dochodów z najmu. Biorąc pod uwagę te wszystkie plagi egipskie, jakie spadły na polski rynek kapitałowy liczbę 1,25 mln nadal utrzymywanych rachunków należy uznać za sukces, a nie za porażkę. Jednak ważna jest jeszcze jedna poprawka, że zdecydowana mniejszość tych rachunków jest aktywna, czyli dokonywana jest na nich przynajmniej jedna transakcja rocznie, która wywołuje efekt podatkowy. W 2017 roku deklarację PIT38 złożyło ok. 230 osób, podczas gdy w 2010 roku (wielkich prywatyzacji spod szyldu Akcjonariatu Obywatelskiego) było to aż pół miliona.

Co mogłoby odwrócić trend spadkowy w liczbie rachunków maklerskich i aktywnych inwestorów? Recepta jest prosta: zlikwidowanie, zmniejszenie lub modyfikacja „podatku Belki” w kierunku promowania oszczędzania długoterminowego lub hossa na szerokim rynku, która pozwoli zapomnieć o chudych latach i przyniesie takie zyski, że podatku zapłacić żal nie będzie.