Listopadowe dane o mocnym spadku aktywności inwestorów w obrocie akcjami dowodzą na jak poważne braki kapitałowe ma nasz parkiet pomimo szybko rozwijającej się gospodarki oraz rosnących oszczędności Polaków. Bez PPK ani rusz.
Według danych GPW na rynku głównym obroty akcjami w listopadzie spadły aż o 14,5 proc. – do 15,2 mld zł, zaś średnie obroty dzienne według arkusza zleceń „siadły” o 10 proc. Stało się to na dość stabilnym pod względem koniunktury rynku, gdyż zmiana indeksu WIG na koniec listopada wynosiła tylko o 1,2 proc. mniej niż przed rokiem. Zatem mamy zauważalnie niższe obroty przy stabilnej koniunkturze, czyli brak świeżego kapitału daje się giełdzie we znaki.
Warte podkreślenia jest, że giełda cierpi na spadek ilości angażowanego kapitału wcale nie w okresie ochłodzenia koniunktury, lecz przy gospodarce notującej nadal solidny wzrost rzędu 4 proc. PKB, rosnącej zamożności obywateli, boomu na rynku nieruchomości i świetnej (dla pracowników) sytuacji na rynku pracy, która skutkuje ok. 7 proc. dynamiką płac.
Zatem zasadne jest pytanie: co się dzieje? Odpowiedzi należy szukać zarówno w elementach niemierzalnych, jak i mierzalnych. Do tych pierwszych należy zaliczyć niskie zaufanie do rynku kapitałowego, a przede wszystkim inwestowania w akcje i obligacje korporacyjne, co jest nie tylko pokłosiem głośnej afery GetBack, ale także wielu lat deprecjonowania giełdy jako wiarygodnego miejsca do lokowania kapitału. To ostatnie zostało zapoczątkowane w 2013 r., kiedy politycy PO-PSL rozpętali propagandową nagonkę na giełdę, chcąc uzasadnić w oczach opinii publicznej własny zamach na część obligacyjną OFE z powodu potrzeb w kasie państwa. I efekt osiągnęli znakomity, bo oszczędzający przykręcili kurek z pieniędzmi kierowanymi na giełdę, kierując swoje zainteresowanie na rynek nieruchomości, a także alternatywne inwestycje np. na rynku forex. Ci, którzy postanowili spać spokojnie, a nie mają wiedzy ekonomicznej na tyle, aby wiedzieć co to są ujemne stopy procentowe postanowili zatrzymać pieniądze na lokatach bankowych, które z powodu utrzymujących się od lat rekordowo niskich stóp procentowych dają mizerny dochód. I to nominalny, bo realnie tracą jeśli mają np. depozyt na 2 proc., a inflacja sięga poziomu 3 proc. Na dodatek od realnej straty muszą jeszcze zapłacić podatek od „zysków” kapitałowych, co jest kuriozum.
Jednak o ile spadek udziału inwestorów indywidualnych, którzy przez dwie dekady byli fenomenem polskiej giełdy wśród rynków europejskich, można uznać za coś mającego swoją przyczynę w spadku zaufania do rynku, o tyle problem z wysychającym strumieniem kapitału z instytucji finansowych to już zupełnie inna kategoria, do której bardzo konkretnie swoją rękę przyłożyło państwo poprzez regulacje. OFE przestały być aktywnym filarem rynku nie tylko z powodu okrojenia z części obligacyjnej, ale także wprowadzeniu mechanizmu tzw. suwaka, czyli przekazywania pieniędzy do ZUS dla tych uczestników, którzy zbliżają się do wieku emerytalnego. Suwak w praktyce jest permanentnie wystawionym zleceniem sprzedaży akcji, ponieważ skala środków oddawanych do ZUS jest niewspółmierna do ilości otrzymywanego świeżego kapitału ze składek tych, którzy zdecydowali się pozostać w prywatnych funduszach. To kilka ładnych miliardów netto środków rocznie, które opuszczają parkiet. Nie pomaga także uwierający od lat podatkowo przepis uniemożliwiający kompensowanie strat i zysków z indywidualnego obrotu akcjami i z funduszy inwestycyjnych (ma to się zmienić dopiero na skutek podniesienia tego problemu w Strategii Rozwoju Rynku Kapitałowego). Z kolei zaborcza polityka skarbu państwa w spółkach częściowo sprywatyzowanych spowodowała, że zagraniczni inwestorzy, szczególnie wyczuleni na przestrzeganie zasad corporate governance, omijali nasz parkiet szerokim łukiem, zapewne nie mogąc zrozumieć jak minister energii może myśleć, że jest jedynowładcą w spółkach energetycznych i traktuje je jak swoje folwarki.
Wniosek jest jednoznaczny: potrzebujemy kapitału, aby koniunktura się poprawiła i wzrosły wyceny. Szansą na to jest prywatyzacja OFE (i przy okazji likwidacja bolesnego suwaka) oraz pojawienie się środków z PPK. Te ostatnie będą początkowo bardzo skromne, bo wstępne dane wskazują na zaledwie ok. 40 proc. partycypację w programie, ale „lepszy rydz niż nic”. Giełda ma bowiem tę cechę, że jeśli w końcu koniunktura się poprawi, to posiadacze kapitału – od lokat bankowych po fundusze obligacji – przeproszą się akcjami, a wzrost wartości indywidualnych kont PPK będzie najlepszą zachętą do pozostania w programie niż wpisywanie prywatności PPK do Konstytucji. I wówczas będziemy otrzymywać z GPW komunikaty mówiące o wzroście obrotu akcjami, a nie spadkach.