Przed nami ostatnia fala wezwań bazująca na niskich wycenach spółek giełdowych spowodowanych dekoniunkturą na GPW. Dlatego inwestorom będzie się śpieszyć, aby zdążyć z „promocyjnymi” cenami.
Od kilku lat warszawska giełda jest bardziej parkietem delistingu niż pozyskiwania nowych emitentów. Wezwania ogłoszono na kilkadziesiąt spółek, w samym mijającym roku będzie ich ponad dwadzieścia. Na taki krok decydowali się zarówno główni inwestorzy spółek o niskiej kapitalizacji, na których delisting trzeba wyłożyć tyle, co na przysłowiowe „waciki”, jak i gigantów, takich jako Synthos, którego wezwanie opiewało na grube miliardy złotych. Motywacja była przeróżna: od wejścia nowego inwestora, niechęć dzielenia się dywidendami przez głównego akcjonariusza, plan późniejszej sprzedaży spółki w całości, po strach przed nacjonalizacją akcjonariatu w wypadku przejęcia aktywów OFE przez ZUS (co jak wiemy nie nastąpi co do zasady, chyba że większość Polaków nie skorzysta z prywatyzacji OFE i zapisania ich środków na IKE, a masowo przepisze się do ZUS).
Wszystkie te motywacje mają jednak jeden wspólny mianownik: niskie wyceny umożliwiające relatywnie tanie zdjęcie spółki z notowań. I tu sedno fali wezwań, która zdziesiątkowała emitentów na warszawskim parkiecie, osłabiając jego atrakcyjność w oczach wszystkich kategorii inwestorów z kraju i zagranicy.
Przełomowym momentem w zadaniu ciosu wycenom na GPW było okrojenie OFE z części obligacyjnej i połączona z tym reforma systemu, która skutkowała zredukowaniem transferów do OFE, a z drugiej strony zmuszeniem ich do wyprzedawania akcji, aby przekazywać kasę do ZUS w ramach tzw. suwaka. W efekcie, choć OFE mogły rocznie liczyć na skromne kilka miliardów złotych napływów świeżej gotówki (wcześnie był to z grubsza nawet miliard miesięcznie), to nie był to napływ netto, skoro równolegle musiały oddawać pieniądze w ramach „suwaka”, którego ssanie przekraczało o kilka miliardów to, co do OFE wpływało. Efekt był katastrofalny, bowiem OFE stały się pasywnym filarem rynku, a zmartwieniem zarządzających funduszami nie było co „kupić”, lecz co „sprzedać”. W tej sytuacji wezwania trafiły na bardzo podatny grunt, bowiem dla OFE mających dużą ekspozycję w spółce była to zawsze szansa na wyjście za jednym zamachem ze sporego pakietu bez wpływania na cenę. Było to o tyle istotne, że postępujący spadek płynności na GPW oznaczał w praktyce, że coraz trudniej będzie upłynniać duże pakiety kupione jeszcze w czasie „złotego” czasu dla OFE. Obecność OFE jako liczącego się nabywcy na polskie akcje była bardzo istotna dla zagranicznych inwestorów, którzy lubią, gdy na rynku towarzyszy im silny, lokalny kapitał. Wypadnięcie z tej roli OFE było jedną z głównych przyczyn, że dramatycznie spadły wyceny szerokiego rynku. Szacuje się, że w czasach świetności OFE wyceny spółek w Warszawie były z grubsza o 20 proc. wyższe niż porównywalnych spółek na innych rynkach, a obecnie są niższe minimum o 20 proc. Trudno o lepszą motywację do wezwań, skoro można zrobić to tanio, po „promocyjnej” cenie.
Jednak wiele wskazuje, że czas „promocji” na GPW właśnie się kończy, bo w 2020 r. zajdą fundamentalne zmiany w przepływach kapitałowych na parkiecie. Po pierwsze pojawią się środki z PPK: szacuje się, że wersji 50 proc. stopy przystąpienia będzie to 2,7 mld zł (proporcjonalnie mniej przy niższej stopie). Po drugie likwidacja OFE, to także koniec koszmarnego suwaka, czyli kilkumiliardowej podaży netto, która dobijała notowania wielu spółek. Po trzecie, nadal mamy rekordowo niskie stopy procentowe w kraju, a za granicą zalew kapitału taniego jak barszcz, który wreszcie może się zainteresować rynkiem, który stał w oślej ławce globalnej hossy. Po czwarte, przy tak niskich stopach procentowych nawet niewielkie przesunięcie oszczędności z lokat bankowych lub funduszy obligacji może wywołać silny impuls popytowy. Można zaryzykować stwierdzenie, że brak hossy na GPW, to także efekt niskiej edukacji ekonomicznej Polaków, którzy nie rozumieją, że skoro inflacja oscyluje wokół granicy 3 proc., to na wielu bezpiecznych inwestycjach ponoszą realną stratę.
To wszystko wiedzą inwestorzy, którzy właśnie ogłaszają wezwania. Bo naprawdę warto się pośpieszyć, jak chce się zrobić to po taniości. Czas niskich wycen zbliża się do końca, więc wezwania w ostatniej fali będą ogłaszane rzutem na taśmę, aby uprzedzić zwyżki. Dlatego nie powinno dziwić ani działanie Orlenu, który zasadził się na zdołowaną cenowo Energę, ani wezwanie na Orbis, już po trzeciej, wyższej cenie.