Słaba kondycja rynku kapitałowego nie przejawia się tylko w niewielkiej liczbie debiutantów, ale także niechęci spółek już obecnych na warszawskim parkiecie do emitowania nowych akcji, aby zdobyć kapitał na inwestycje. Tymczasem przykład Selvity pokazuje, że inwestorzy są wręcz głodni nowych akcji i są gotowi kupić na pniu nową emisję. Selvita ma deklaracje zakupu wszystkich nowych akcji, i to po maksymalnej cenie, a zainteresowanie papierami przerosło oferowaną pulę. Powinno to dać do myślenia akcjonariuszom i menedżerom innych spółek, bo okres dobrej koniunktury na rynku pierwotnym nie trwa wiecznie.
Jeden z doświadczonych dziennikarzy giełdowych powiedział, że spółka obecna na giełdzie, która co dwa lata nie emituje akcji lub obligacji, tak naprawdę nie wie, po co… jest notowana. Warto bliżej zastanowić się na tym twierdzeniem. Podstawowym zadaniem giełdy jest alokacja kapitału: od tych, którzy mają nadwyżki (inwestorzy), do potrzebujących nowych środków (firmy). Dobrze funkcjonujący mechanizm alokacji jest niezwykle ważny dla gospodarki, bo czyni z rynku kapitałowego miejsce wymiany kapitału na papiery wartościowe, a pozyskane środki służą nowym inwestycjom i tworzeniu miejsc pracy. Tak właśnie będzie w Selvicie, która planuje na lata 2017-2021 inwestycje warte łącznie ok. 390 mln zł, z czego 140 mln zł zamierza pozyskać od inwestorów. I dzięki ogromnemu zainteresowaniu nową emisją jest na najlepszej drodze, aby zrealizować swój plan. Dlatego Selvita powinna być świetnym przykładem dla innych emitentów, że warto postawić na finansowanie via giełda, a nie być zainteresowanym jedynie wejściem na parkiet i – co się często zdarza- wyłącznie dezinwestycją części akcjonariuszy, w efekcie czego spółki nie pozyskują kapitału, tylko obraca się wyłącznie już istniejącymi akcjami.
Zachęcenie spółek giełdowych do kolejnych emisji akcji (SPO) wydaje się jednym z najważniejszych wyzwań przed jakimi stoi nowy prezes GPW. Niestety, obecnie chętnych do naśladowania Selvity można szukać ze świeczką. Powodów jest kilka. Po pierwsze spółki boją się rozwadniać kapitał, szczególnie bez prawa poboru dla dotychczasowych akcjonariuszy. Po drugie przybywa firm wychodzących z giełdy, które chcą się finansować poza rynkiem publicznym. Sprzyjają temu rekordowo niskie stopy procentowe, które zapewniają niską cenę kredytu bankowego lub oprocentowanie obligacji. Po trzecie brakuje jednak chyba wyobraźni i odwagi wielu zarządom firm giełdowych, aby zbudować większą skalę swojego biznesu, przejmować konkurentów krajowych i zagranicznych. Owszem, rozwój organiczny ma swoje zalety, ale w sytuacji, gdy gospodarka pędzi w tempie 5 proc. można dzięki nowym inwestycjom skokowo zwiększyć przychody i wzmocnić pozycję na rynku krajowym lub zagranicznym. Tylko trzeba mieć biznesowy pomysł, na co efektywnie wykorzystać nowe środki, a nie tylko je „przepalić”.
Panuje opinia, że polskie firmy – mimo ponad 25 lat transformacji gospodarczej – nadal są za słabe kapitałowo, aby konkurować z zagranicznymi potentatami, szkoda więc, że nie wykorzystują okazji, jakie daje im rynek kapitałowy, aby sfinansować rozwój. Samo notowanie na parkiecie z biegiem czasu może spółce ciążyć, głównie za względu na nowe regulacje, ale także np. niepewność, co do losów OFE. Dlatego wielu menedżerów powinno sobie odpowiedzieć na pytanie: „Po co nam ta giełda?” I spojrzeć na Selvitę.