Kurs franka szwajcarskiego powrócił do poziomu sprzed krachu kursu złotego w styczniu 2015 r., kiedy to „szwajcar” chwilami kosztował nawet ponad 5 zł. Obecnie to ok. 3,82 zł, a było już nawet poniżej 3,80 zł. Słabnący frank to dobry sygnał nie tylko dla Polski, ale także dla całej światowej gospodarki, bo oznacza, że wychodzi ona z dużej nierównowagi, która wzbudzała strach inwestorów i powodowała pogoń za posiadaniem aktywów i walut uważanych za „bezpieczne”.
Taniejący frank to jednocześnie dobra i zła wiadomość dla kilkuset tysięcy polskich rodzin, które zaciągnęło kredyty hipoteczne w tej walucie. „Dobra”, bo zapłacą bieżąco niższe raty. „Zła”, bo spadnie presja na realizację postulatu przewalutowania kredytów frankowych, którego jak ognia boi się sektor bankowy, bo może ponieść miliardowe straty. Przez ponad dwa lata od „wyskoku” kursu franka, jego kurs był argumentem, aby politycy ten problem rozwiązali. Teraz problem powoli rozwiązuje się sam, choć do kursu 2 zł „plus”, po którym zaciągnięto wiele kredytów jeszcze daleko. Jednak dalszego odwrotu od franka nie można wykluczyć, bo światowi inwestorzy najwyraźniej doszli do wniosku, że sytuacja gospodarcza się stabilizuje i nie chcą mieć w portfelach za wszelką cenę waluty szwajcarskiej, uchodzącej za „bezpieczną przystań”. W tej sytuacji rośnie prawdopodobieństwo, że kolejne projekty przewalutowania kredytów zostaną na papierze, tym bardziej, że ich posiadacze cieszą się przeważnie z bardzo niskich marż, a dodatkowo – jeśli zaciągnęli kredyt kilka lat przed kryzysem finansowym 2008 r. – mogli sporo zarobić na niższych ratach niż gdyby byli zadłużenie w złotych. Oczywiście pozostaje problem zbywalności nieruchomości obciążonych frankowym długiem, bo wartość kredytów najczęściej przekracza wartość mieszkania czy domu. I to może być tematem do rozwiązania, ale już w relacji klient-bank.
To, czego nie udało się osiągnąć Narodowemu Bankowi Szwajcarii, czyli osłabienia franka przez masowy dodruk, dzieje się obecnie na spokojnie z powodu zwykłych mechanizmów rynkowych. Frank osłabia się wobec euro. W efekcie Szwajcarzy też odetchną z ulgą, bo nie będą musieli już jeździć na tańsze zakupy do Niemiec, ich wyroby na światowych rynkach poprawią konkurencyjność, a turyści znowu przestaną oglądać każdą monetę zanim wydadzą w szwajcarskich Alpach.
W sumie globalnie taniejący frank przyniesie ulgę wszystkim: rządom, bankom, kredytobiorcom. Przypadek franka to dowód, że rynki finansowe potrafią jednak cyklicznie wracać do równowagi, i wcale nie potrzeba do tego decyzji politycznych. Wystarczy, że w światowej gospodarce zrobi się spokojniej, a największe banki centralne zakończyły lub wkrótce zakończą dodruki swoich walut, aby zapachniało na świecie podwyżkami stóp procentowych. Wtedy kapitał będzie przemieszczać się tam, gdzie lokowanie wkrótce będzie bardziej zyskowne, a to oznacza porzucenie franka, którego kosmiczny kurs nijak miał się do kondycji i perspektyw szwajcarskiej gospodarki, a był tylko i wyłącznie funkcją strachu globalnych inwestorów.