Celem nowego premiera Mateusza Morawieckiego jest, aby do „przedsiębiorczych przedsiębiorców” dołączyło przedsiębiorcze państwo. Tyle, że nie uda się tego zrealizować bez odbudowania wzajemnego zaufania między sektorem publicznym i prywatnym.
Jesteśmy świadkami renesansu państwa w gospodarce jakiego nie mieliśmy od początku transformacji gospodarczej. Liberalna przekonanie, że ma pełnić tylko rolę „nocnego stróża” zostało odstawione w kąt. Państwo ma zajmować się wszystkim w gospodarce: od górnictwa i produkcję rur po innowacje i finanse.
Jednak kult omnipotencji państwa może być groźny dla gospodarki z kilku powodów. Po pierwsze decyzje państwa to przede wszystkim decyzje polityczne. A tam gdzie rządzi polityka, na dłuższą metę gospodarka staje się nieefektywna. Ktoś powie, no dobrze, ale z górnictwem się udało. Owszem, tylko pamiętajmy, że nie tyle jest to zasługą państwa, ile poprawy koniunktury na węgiel. Gdyby akurat surowiec tak nie drożał, polityczna decyzja o wpompowaniu kasy przez państwowe spółki w nierentowne kopalnie groziłaby zmarnotrawieniem pieniędzy nie tylko państwowych, ale także prywatnych, bo spółki energetyczne mają wśród akcjonariuszy rzesze prywatnych funduszy i inwestorów indywidualnych, o których interesie państwo nawet się nie zająknęło, kiedy wykładały pieniądze na ratowanie państwowego górnictwa.
Tak w praktyce wygląda styk interesów państwa i sektora prywatnego, gdzie ten ostatni stoi na z góry przegranej pozycji, jeśli zapadła decyzja polityczna. Najbliższy cykl koniunkturalny na węglu pokaże na ile decyzja państwa była trafna i oddaliła konieczną restrukturyzację kosztową branży. Na razie w kopalniach są podwyżki, setki milionów złotych przekazywane są na nagrody, a nie na dywidendy.
Drugą niepokojącą sprawą jest ustawienie państwa w roli naczelnego innowatora. Niestety, moim zdaniem państwo, choć dysponuje na ten cel ogromnymi środkami, to się w tej roli kompletnie nie sprawdzi. Powód jest bardzo prosty, otóż urzędnicy w swoich decyzjach zawsze będą asekuranccy, bo każde ryzyko, czytaj bankructwo np. start-upu, będzie narażało ich na odpowiedzialność, dodajmy nie tylko polityczną. Poza tym preferencje państwa jeśli chodzi o to, w jakim kierunku trzeba rozwijać innowacyjność może kompletnie rozwijać się z trendami światowymi. Używając porównania z poprzedniej epoki: można wybrać polski system Beta, zamiast obcego VHS, ale to właśnie ten ostatni zwycięży, o Beta wszyscy zapomną.
Trzecim ryzykiem jest stale zwiększająca się liczba podmiotów nacjonalizowanych w gospodarce. Z natury rzeczy podmioty państwowe będą wolały robić interesy z podmiotami państwowymi, bo zarządy będą się czuć bezpieczniej, a w razie konfliktu zawsze może rozstrzygnąć „telefon z góry”, a nie sąd, albo tym bardziej zagraniczny arbitraż. Gdy po drugiej stronie jest firma prywatna, o takim scenariuszu nie ma mowy. Poza tym firmy państwowe będą zawierać między sobą umowy i kontrakty na warunkach wątpliwych rynkowo, a w przetargach rządowych będą preferowane ze względu na swój status. Przecież, co to za problem powtórzyć przetarg, skoro państwowy oferent się spóźnił ze złożeniem oferty? W takich warunkach prywatni przedsiębiorcy będą bez równych szans.
A na dowód, że z zaufaniem między sektorem publicznym (czytaj państwem) a prywatnym jest bardzo słabo, wystarczy spojrzeć na nie mogące ruszyć z miejsca inwestycje sektora prywatnego. Bo prywatny przedsiębiorca dwa razy się zastanowi czy wyłożyć złotówkę, skoro nie będzie mieć równorzędnych szans w konkurowaniu z „przedsiębiorczym państwem”. Bez odbudowy tych relacji na partnerskim poziomie nie ma co nawet marzyć o tym, aby wysoki wzrost gospodarczy Polski był trwały. Niestety alternatywą jest wpadnięcie w pułapkę „średniego dochodu”, co może na długie dekady uczynić z nas kraj gospodarczej niższej kategorii, co fatalnie odbije się na finansach publicznych i portfelach przeciętnych Polaków.