Odkręcenie reformy emerytalnej i obniżenie wieku emerytalnego odbije się czkawką nie tylko rządowi i gospodarce, ale przede wszystkim przyszłym emerytom, którzy będą klepać biedę.
Media donoszą o oblężeniu doradców ZUS przez potencjalnych emerytów, którzy chcą skorzystać z obniżonego wieku emerytalnego. To czarny scenariusz dla rządu, bo realizując obietnicę wyborczą złożoną „Solidarności”, doprowadzi do odejścia kilkuset tysięcy pracowników z gospodarki, która ma i tak już najniższe bezrobocie od początków transformacji. Trzeba będzie ich zastąpić innymi, tylko nie za bardzo wiadomo skąd wziąć ludzi, ani za ile. W efekcie prawdopodobnie przedsiębiorcom skoczą koszty, co przełoży się na obniżenie ich konkurencyjności. Ale przecież kto by się przejmował takimi detalami, skoro zjednuje się wyborców i płaci rachunek za polityczny sukces.
Chętni proszą o wyliczenia przyszłej emerytury, ale chyba nie zastanawiają się jak będę za to żyć. Przejście na emeryturę to jedno, a utrzymanie się do końca życia ze świadczenia do drugie. Tymczasem na garnuszek ZUS chcą przejść przede wszystkim osoby o niskich zarobkach, które nie chcą sobie zawracać głowy obietnicami ekstra pieniędzy za dłuższą pracę. Nie widzą związku między dłuższą aktywnością zawodową, a wyższym świadczeniem. Jeśli będzie im brakować „do pierwszego” być może zasilą szarą strefę, ZUS obejdzie się smakiem bez składek, a budżet bez podatku PIT.
Takie podejście dużo mówi o braku zaufania do państwa, ponieważ przyszli emeryci wolą mieć wróbla w garści, niż gołębia na dachu. Są przekonani, że jak władza stworzyła takie „okienko transferowe” do ZUS, to trzeba je jak najszybciej wykorzystać, bo jak władza otworzyła, to i może zamknąć. To niestety także pokłosie złamania umowy społecznej dotyczącej OFE, która podważyła zaufanie do stabilności państwa w sprawach zabezpieczenia emerytalnego. Można zaryzykować stwierdzenie, że osoby, które decydują się przejść na wcześniejszą emeryturę są przekonane, że najważniejszy jest sam fakt objęcia świadczeniem, a potem „jakoś to będzie”. Przecież zawsze rząd może coś dosypać, szczególnie przed wyborami, albo wymyślić coś innego. A składki? Mało kto przejmuje się nimi, bo od początku do końca wydają się wirtualne, skoro są tylko zapisami księgowymi na kontach w ZUS, bo jedyne pieniądze realnie istniejące w zabezpieczeniu emerytalnym znajdują się w okrojonych OFE. ZUS wszystko wydaje na bieżąco, więc informacje o stanie kont ubezpieczonych jakie otrzymujemy listownie co roku, przez wielu traktowane są z przymrużeniem oka.
Dobitnie podsumował to prof. Robert Gwiazdowski na konferencji WallStreet w Karpaczu w 2014 r.: „Byłem przez 1,5 roku szefem rady nadzorczej ZUS i wiem co tam jest. Proszę państwa, tam nic nie ma!”.
Run na ZUS w odpowiedzi na możliwość szybszego przejścia na emeryturę jest mniejszy w wypadku osób lepiej zarabiających, co można tłumaczyć ich wyższą świadomością tego, skąd bierze się emerytura i chęcią maksymalnego wypracowania własnego, indywidualnego kapitału na jesień życia.
Niestety edukacja ekonomiczna pod tym względem poniosła gigantyczną porażkę, bo blisko dwie dekady temu zajęli się nią specjaliści od pokazywania w telewizyjnych spotach emerytów pod palmami, byle wypełnili deklarację przystąpienia do OFE (za sutą prowizję dla agentów), zamiast stopy zastąpienia rzędu 20-30 proc. co jest bardziej prawdopodobnym losem polskich emerytów.
W tym miejscu warto przypomnieć jeszcze jedną trafną opinię b. prezes GPW Małgorzaty Zaleskiej: „Czekają nas niepokoje społeczne, kiedy pokolenie przywykłe do życia na pewnym poziomie przejdzie na emeryturę”.
Obniżenie wieku emerytalnego jest właśnie krokiem w takim kierunku, czego skutki odczujemy wkrótce.