Niski poziom partycypacji w programie PPK jest sygnałem, że zaufanie do państwa jako emerytalnego gwaranta jest słabe. Z jednej strony wywołuje rozpaczliwe polityczne próby ratowania sytuacji, w pomyśle wpisania PPK do konstytucji, z drugiej powinno być impulsem do zmasowanej akcji edukacyjnej społeczeństwa, aby nikt nie miał wątpliwości, że katastrofalnie niska stopa zastąpienia to nasza przyszłość i trzeba oszczędzać na emeryturę.
Zbliżamy się do końca pierwszego etapu programu PPK – od 1 lipca przystąpiły do niego największe polskie firmy zatrudniające powyżej 250 pracowników. Niestety, sygnały płynące od polityków, managerów programu i niezależnych ośrodków badawczych są jednoznaczne: wskazują na niski stopień partycypacji rzędu 40 proc. Można nawet usłyszeć w kuluarach spotkań na rynku kapitałowym, że jest to bliżej 30 proc., a jeśli z przodu zobaczymy „czwórkę”, to będzie ogromny sukces. Tymczasem przed uruchomieniem programu powszechna opinia była o co najmniej 50 proc. udziale, a optymiści wieścili nawet 60-70 proc. Niski poziom w pierwszej fazie programu jest o tyle niepokojący, że można założyć, że to właśnie pracownicy największych firm powinni być najbardziej zainteresowani, a im mniejsze firmy, tym trudniej będzie do programu ich przekonać. Zatem zasadne jest zadanie kilku pytań i poszukanie odpowiedzi dlaczego PPK na razie nie można uznać za sukces, aczkolwiek jest on niezwykle potrzebny dla budowania naszych emerytur, abyśmy końcówka życia nie była ubóstwem.
Po pierwsze zbyt późno rząd zabrał się za uregulowanie do końca sprawy OFE, która dla milionów Polaków ma szalenie ważne znaczenie w ocenie zaufania do pomysłów emerytalnych sygnowanych przez państwo. Projekt został przyjęty dopiero niedawno, już podczas trwania pierwszej fazy PPK, a właśnie okrojenie w 2013 r. przez rząd PO-PSL z części obligacyjnej OFE zostało uznane za złamanie umowy społecznej z końcówki lat 90. Utrzymywanie reszty OFE (części akcyjnej) w zawieszeniu przez ponad pięć lat ne tylko fatalnie wpłynęło na giełdę (GPW nie załapała się na gigantyczną globalną hossę), ale także rodziła przypuszczenia, że rząd dokona całkowitej nacjonalizacji funduszy. Skończyło się na propozycji prywatyzacji, ale częściowej, bo środki zostaną zapisane na kontach IKE, ale po potrąceniu 15 proc. opłaty przekształceniowej, która tak naprawdę jest przyśpieszonym haraczem dla kasy państwa. Niemniej dobre i to, bo alternatywą byłaby całkowita nacjonalizacja. Jednak tak późne załatwienie sprawy, likwidacja OFE ma rozpocząć się równo rok po starcie programu PPK – 1 lipca 2020 r. – sprawiło, że część pracowników największych firm nie chciało czekać, aż zobaczą na swoich kontach IKE pieniądze z OFE i uwierzą w ich prywatyzację, i wypisało się z programu.
Po drugie ogromne szkody w postrzeganiu zagrożenia dla systemu emerytalnego zrobiła polityczna decyzja o wypłacie 13. emerytury w 2019 r., która ma być kontynuowana w kolejnych latach, a nawet być może przyjdzie 14. emerytura. Dla wszystkich, którzy nie mają wiedzy o tym skąd biorą się pieniądze na wypłaty emerytur w Polsce był to niezbity dowód, że z systemem nie jest tak źle, a mówienie o głodowych emeryturach w 2040 czy 2060 r. to po prostu – używając kolokwializmu – „totalna ściema”. Bo skoro teraz można wyciągnąć ponad 10 mld zł na 13. emeryturę jak królika z kapelusza, to przecież kasy jest w nadmiarze, niż za mało. Tak przynajmniej podpowiada prosta inteligencja, nie obciążona wiedzą o dochodach ZUS, stanie jego zobowiązań, a przede wszystkim skutków jakie wywołała reforma emerytalna sprzed dwóch dekad i przejście z systemu zdefiniowanego świadczenia na zdefiniowaną składkę, w którym otrzymamy tyle, ile uzbieramy składek, a nie będzie to jakiś przelicznik oparty o tajemniczy algorytm, który przemieli wybrane lata pracy, staż czy ustalany politycznie współczynnik/mnożnik. Na nic zdają się w takiej sytuacji kassandryczne przewidywania kierownictwa ZUS, że w 2040 r. stopa zastąpienia (relacja ostatniej pensji do pierwszego świadczenia emerytalnego) spadnie do ok. 40 proc. (obecnie wynosi ok. 55 proc.), a w 2060 r. – nawet do poniżej 30 proc. Bo skoro jest teraz kasa na 13. emeryturę, to przecież za kilka dekad też powinno tak być, i nie ma co się przecież przejmować na zapas.
Po trzecie wreszcie pozostawiono w ustawie o PPK furtkę, która pozowala nie wdrażać PPK tam, gdzie są programy PPE. Jeszcze przed rozpoczęciem programi PPK widać było, że wiele dużych firm postara się to wykorzystać, ponieważ był prawdziwy boom na otwieranie PPE. Musiało się to skończyć złym wynikiem dla PPE, choć w sumie nie ma znaczenia w jakiej formie oszczędza pracownik dodatkowo, byle oszczędzał. Istotne w tym elemencie było to, że koszt PPE jest kosztem pracodawcy, a w wypadku PPK dotyka on także pracownika, co jest istotne dla jego wymiaru netto pensji. Dlatego PPE stało się naturalnym konkurentem dla PPK i zabiera mu uczestników.