Głośny wyrok TSUE w sprawie kredytów frankowych po raz kolejny prowokuje do debaty na temat edukacji ekonomicznej w polskim społeczeństwie. Kredytobiorcy zlekceważyli bowiem zmienność franka, czyli ryzyko kursowe, dokładnie tak samo jak przyszli emeryci obecnie często lekceważą zmienność stopy zastąpienia w emeryturach. Pokutuje przekonanie: ” jakość to będzie”.
– „Po mam myśleć o tym co będzie za 30 albo 40 lat? Przecież jakoś to będzie” – można było usłyszeć od frankowych kredytobiorców, którzy do kryzysu finansowego w 2008 r. masowo brali kredyty indeksowane do franka szwajcarskiego. Kalkulowali, że będą one dla nich bardziej dostępne, a przede wszystkim tańsze w relacji do złotowych, ponieważ stopy procentowe w Szwajcarii były niższe niż w Polsce. Jednak była to kalkulacja na „wtedy”, rażąco lekceważąca ryzyko kursowe, które mogło się zmaterializować w przyszłości. I to całkiem długiej, bo umowy kredytowe zawierane były na 30-40 lat. Polscy kredytobiorcy nie zarabiali we frankach, tylko w złotówkach, więc wystawiali się z automatu na zmienność kursu, który mógł skokowo zwiększyć ich raty oraz kapitał do oddania. Zmaterializowało się ono najpierw w 2008 r. podczas kryzysu finansowego, a następnie w 2015 r. w „czarny czwartek”, kiedy uwolniony został kurs franka. W efekcie franki do spłaty nie kosztowały już po 2 zł, ale po 4 zł, a momentami w szczycie paniki – nawet 5 zł. W efekcie ok. 800 tys. Polaków zostało z kredytami frankowymi, których wartość do spłaty wynosi ok. 131 mld zł. Wyrok TSUE pomoże im w sprawach sądowych z bankami i zamianie kredytów frankowych na złotowe, ale nie z powodu tego, że wzięli na siebie ryzyko kursowe, tylko dlatego, że banki się podłożyły wpisując do umów klauzule umożliwiające swobodne kształtowanie ceny waluty, po jakiej sprzedają ją klientom. Gdyby nie to, posiadacze frankowych pożyczek musieliby je spłacać w takiej formie do końca umowy, bo w momencie ich zawierania zlekceważyli ryzyko kursowe, czyli to, co może wydarzyć się w okresie „życia” kredytu, czyli nawet 30-40 lat. Można to wytłumaczyć nie tylko zwykłą chciwością, ale także brakiem oraz lekceważeniem edukacji ekonomicznej. Kredytobiorcy myśleli, że „ jakoś to będzie” i wyskok franka z 2 do 4 zł po prostu nie mieścił im się w głowie, więc zamykali oczy i podpisywali fatalne umowy.
Co ma kurs franka do stopy zastąpienia, czyli relacji pierwszego świadczenia emerytalnego do ostatniej pensji? Otóż bardzo wiele pod względem odporności Polaków na ryzyko związane z ich przyszłością. Tak jak frankowicze przymykali oko na możliwość zmiany kursu franka, tak samo przyszli emeryci przymykają oko na stopę zastąpienia, która w listach z ZUS określa hipotetyczną wysokość emerytury. A to jest klucz do zrozumienia swojej przyszłości jako emeryta.
Dwie dekady temu system emerytalny został zmieniony z tzw. zdefinowanego świadczenia na zdefiniowaną składkę, czyli emerytura jest zależna od składek, które zostały odprowadzone. Różnica w tych systemach jest kolosalna, bo dla osób, które przejdą na emeryturę w nowym systemie stopa zastąpienia wyniesie jedynie ok. 30 proc. (wobec 100 proc.ostatniej pensji). To oznacza, że w wieku emerytalnym czeka nas życie w biedzie, jeśli nie zrobimy czegoś, aby zabezpieczyć się bardziej. Dlatego tak ważne jest PPK, dzięki któremu stopa zastąpienia może się zwiększyć do ok. 50 proc., a także samodzielne odkładanie na kontach IKE oraz IKZE. Ważne jest także uczestniczenie w programie PPE, jeśli firma je prowadzi. Wszystko po to, aby na emeryturze dodać jak najwięcej do stopy zastąpienia 30 proc.
Tymczasem można usłyszeć głosy, że po co komu PPK, skoro emerytury ustalane obecnie wcale nie są aż tak dramatycznie niskie, a przejmowanie się tym, co będzie za 20-30-40 lat nie ma sensu (dokładnie tak samo myśleli frankowicze). Wpływa na to fakt, że obecnie przechodzące na emeryturę pokolenie jest jeszcze na starych zasadach i stopa zastąpienia wynosi „aż” 56 proc. Niestety, pewne jest, że systematycznie będzie spadać, i ok. 2060 r. może sięgnąć poziomu 30 proc. Czyli z upływem lat stopa zastąpienia jest zmienna negatywnie, co również wielu przyszłych emerytów nie chce przyjąć do wiadomości. Tym bardziej, że decyzją polityczną wypłacana jest im „trzynastka” emerytalna, a być może w przyszłości także „czternastka” Dlatego pytają: skoro te kassandryczne wizje mają się sprawdzić i będzie coraz mniej pieniędzy na wypłatę świadczeń, to dlaczego teraz jednak mimo wszystko państwo na to stać? Ano stać, bo to decyzja polityczna, za którą zapłacą przyszłe pokolenia. Sęk w tym, że lekceważenie ryzyka zmienności w przyszłości zawsze się źle kończy,
i tak jak frankowicze mogli założyć, że frank wiecznie nie będzie po 2 zł, tak przyszli emeryci powinni wiedzieć, że stopa zastąpienia jakimś cudem nie utrzyma się utrzyma się na 56 proc., tylko dramatycznie spadnie, powodując życie w ubóstwie rzeszy Polaków.