Podczas posiedzenia Komisji Gospodarki i Rozwoju na GPW jeden z posłów zwrócił uwagę, że dużo spółek opuszcza warszawską giełdę. Według informacji wiceprezesa GPW Jacka Fotka w zeszłym roku z parkietu zeszło 16 spółek, a od początku tego roku – 7. Według diagnozy giełdy, taka sytuacja jest pochodną niskiej wyceny spółek, bo w latach 2013-2016 panował koniunkturalny trend boczny, który nie sprzyjał wycenie. W tej sytuacji zapadały decyzje akcjonariuszy o skupie tanich akcji i wycofywaniu spółek.
Na pierwszy rzut oka diagnoza słuszna, ale warto przeanalizować głębiej motywy, którymi kierowali się akcjonariusze. Bo okresów słabej koniunktury na GPW i niskich wycen mieliśmy już kilka w historii, a jednak nigdy zjawisko wycofywania spółek nie nabrało tak niepokojącego charakteru. Jedną z głównych przyczyn słabej koniunktury w ostatnich latach są rządowe zmiany
dotyczące OFE. Z jednej strony przez ograniczenie składek zmniejszył się napływ kapitału na rynek. Z drugiej – nad giełdą zawisła niepewność, co do dalszych losów części aktywów ulokowanych w akcjach spółek giełdowych. W zasadzie od momentu decyzji o zabraniu z OFE części obligacyjnej panuje podejrzenie, że wcześniej czy później nastąpi druga runda: przejęcie przez państwo części akcyjnej, czyli faktyczna nacjonalizacja majątku funduszy.
O ile obecność znacjonalizowanych pakietów akcji z OFE w akcjonariatach spółek kontrolowanych przez skarb państwa nic faktycznie by nie zmieniła w ich statusie, bo nadal rządziłoby nimi państwo, tyle że w większym wymiarze, o tyle dla dziesiątek spółek „prywatnych od zawsze” taka zmiana właścicielska stałaby się poważnym ryzykiem, które – idę o zakład – nie było brane pod uwagę w momencie podejmowania decyzji o wejściu na giełdę. Dla prywatnych przedsiębiorców i funduszy, którzy skierowali swoje spółki na rynek publiczny status OFE, mimo że zarządzały środkami publicznymi według wyroków Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego, był w 100 proc. prywatny. Dlatego nagłe pojawienie się państwowego właściciela w miejsce OFE mogłoby oznaczać dla wielu spółek i ich głównych właścicieli poważny problem. I nie chodzi tutaj bynajmniej o możliwość wyprzedaży akcji spółki, aby państwo uzyskało żywą gotówkę, ale o dzielenie się władzą z państwem, które mogło mieć swoje plany wobec tych firm, kolidujące z planami prywatnego właściciela, np. połączenie z inną firmą państwową z branży.
Prywatni przedsiębiorcy zapewne uważnie wsłuchali się w słowa ministra Henryka Kowalczyka na konferencji w Toruniu w lutym tego roku, że rząd nie będzie prywatyzować państwowych firm, a zamiast sprzedawać zakłady, będzie odbudowywać majątek. Taką „odbudowę” można zrobić na dwa sposoby: odkupić wybrane firmy od prywatnych właścicieli, np. zagranicznych, jak to się stało w przypadku Pekao SA, albo… No właśnie, hurtowo przejąć kontrolę nad majątkiem wartym ponad 100 mld zł w akcjach spółek giełdowych kontrolowanych przez OFE. Tam, gdzie w grę wchodziłyby pakietu kilku procent akcji, pewnie przedsiębiorcy machnęliby ręką na takie niebezpieczeństwo zmiany właścicielskiej. Ale tam, gdzie w grę wchodzą pakiety nawet kilkudziesięcioprocentowe, faktycznie spółka zostałaby znacjonalizowana i podporządkowana polityce państwa.
Kierując się taką wizją, tym łatwiej podjąć decyzję o wycofaniu spółki z giełdy, skoro wyceny są niskie. Można to zrobić tanio, pożegnać się z groźbą nacjonalizacji, a w kolejnych latach nie dzielić się już z nikim dywidendą. Najbliższe pół roku pokaże, czy rację mieli ci, którzy postanowili dmuchać na zimne i pożegnać się z giełdą zanim rozstrzygnie się los OFE. Jeśli majątek funduszy w 75 proc. (25 proc. ma i tak trafić do Funduszu Rezerwy Demograficznej) nie zostanie uznany ustawowo za prywatny i zapisany na kontach Polaków, to pesymiści będą wygranymi. Niestety, ze szkodą dla warszawskiej giełdy i polskiego rynku kapitałowego. Bo jak ktoś zdejmuje spółkę z parkietu, to nie po to, aby ją kiedyś ponownie wprowadzać.
Co więcej, taki czarny scenariusz zapewne spowoduje, że setka firm zainteresowanych wejściem na parkiet, które obecnie giełda ma „na radarze”, dwa razy się zastanowi, zanim podejmie decyzję o upublicznieniu. Na giełdę idzie się bowiem po kapitał na rozwój, a nie znalezienie się pod właścicielską kuratelą państwa, które już wielokrotnie udowodniło, że uważa się za superakcjonariusza i nie ma w poważaniu akcjonariuszy mniejszościowych.