Warszawska giełda

Program zwiększenia pokrycia analitycznego dla małych i śednich spółek to jedna z najbardziej cennych ostatnio inicjatyw GPW. Bo spółki nie będące przedmiotem analiz skazane są na margines zainteresowania inwestorów, co obniża ich wyceny.

Problem braku analiz i rekomendacji dla mniejszych spółek to zmora polskiego rynku kapitałowego właściwie od początku jego istnienia. Powód jest banalnie prosty: utrzymanie zaplecza analityków jest dla brokerów kosztowne i muszą w tym widzieć interes. W przeciwnym razie tną koszty i zwalniają analityków. A porzuconymi analitycznie spółkami nikt się nie przejmuje. Z takim zjawiskiem mamy permanentnie do czynienia, a w ostatnich latach jest to tym bardziej dokuczliwe, że nasza giełda nie zabrała się na falę hossy na międzynarodowych rynkach, obroty są słabe, wyceny niskie, a więc brokerom bardzo trudno wyjść na swoje. A skoro mają słabe przychody z prowizji, to tym bardziej nie opłaca się im dokładać do utrzymywania kosztownego zespołu analitycznego, bo jego koszty ponoszą brokerzy, a nie analizowane firmy.

Jeśli już domy maklerskie tworzą analizy, to największych i najbardziej płynnych spółek, które są najczęściej obecne w portfelach instytucjonalnych graczy, bo są aktywami z kategorii „must have”. Pozostali coraz częściej muszą obejść się smakiem. Zdarza się, że jedną analizą na jaką może liczyć mniejsza spółka jest ta towarzysząca jej ofercie publicznej, aby zachęcić do niej inwestorów. Tylko, że wtedy analiza jest niejako „w pakiecie” ze strony brokerów oferujących akcje, bo zależy im na ich uplasowaniu. Kiedy IPO się kończy i spółka wchodzi na stałe do notowań, nie interesuje się nią pies z kulawą nogą. To najprostsze sposób na wpadnięcie w giełdową czarną dziurę zapomnienia, z której bardzo trudno się wydostać. Zainteresowanie spółką, która nie ma pokrycia analitycznego, szybko gaśnie, obroty się zmniejszają, w ślad za nimi w dół idzie wycena. Właściciele i władze spółki szybko dochodzą do wniosku, że wejście na giełdę było błędem, a niska płynność i niskie wyceny co najwyżej mogą zachęcić do próby wrogiego przejęcia Dlatego konsekwencje pozostawania poza radarami analityków często są dla emitentów wręcz katastrofalne i podważają z czasem cały sens upublicznienia i wejścia do notowań.

Ten problem był podnoszony od dawna jako hamulec rozwoju polskiego rynku kapitałowego, ale dopiero teraz – za sprawą GPW – pojawiło się światełko w tunelu. Giełda rozpoczyna Pilotażowy Program Wsparcia Pokrycia Analitycznego, który ma objąć czterdzieści spółek z indeksów mWIG40 i sWIG80, czyli właśnie tych często „za małych”, aby mogły sobie zasłużyć na uwagę analityków skoncentrowanych na blue chipach z indeksu WIG20. Dzięki temu inwestorzy, indywidualni i instytucjonalni, zyskają narzędzie do oceny ryzyka w podejmowanych decyzjach inwestycyjnych (oczywiście na własną odpowiedzialność). Brokerzy nie będą już się mogli tłumaczyć, że nie opłaca im się sporządzać analiz, bowiem za nie będzie płacić GPW. Wystarczy, że zgłoszą się do  programu i będą mieć zespół minimum trzech  analityków,który przez ostatni rok kalendarzowy sporządził minimum dziesięć analiz spółek spoza WIG20. Dzięki tej inicjatywie sama GPW wychodzi poza ramy jedynie spółki notowanej na parkiecie, bo realizuje swoją misję względem rynku kapitałowego. Poprzeczką dla spółki chcącej wejść do programu będzie kapitalizacja 50 mln zł, a więc otwiera się szansa dla wielu spółek, które są za małe, aby same z siebie zyskały zainteresowanie jak KGHM czy PKN Orlen, a za duże, aby były w giełdowym przedszkolu. Program zaproponowany przez GPW to typowy „win win”, czyli skorzystają wszyscy: brokerzy i ich zespoły analityczne będą mieli pracę i przychody, spółki otrzymają pokrycie analityczne i wyjdą z cienia, a gdy analizowanymi firmami mocniej ruszy handel, to wzrosną przychody samej giełdy z większej liczby i wartości zleceń.