Niestety, nie ma dobrych wieści na temat aktywności inwestorów na GPW. Obroty na rynku akcji idą w dół pomimo wejścia Polski do prestiżowego klubu developed markets FTSE Russell. Rynkowi potrzeba emitentów i świeżego krajowego kapitału.
Według najnowszych statystyk GPW w marcu spadek obrotów na rynku głównym akcji wyniósł 14 proc. (16,3 mld zł), a średnie dzienne obroty z arkusza zleceń tylko 765 mln zł (spadek o 12,6 proc.). Niestety, tendencja spadku płynności obrotu akcjami na GPW od zeszłego roku jest coraz bardziej dokuczliwa: w całym 2018 r. obroty sięgnęły 204,3 mld zł (minus 13,6 proc.).
Niskie obroty akcjami mają znacznie większe konsekwencje dla całego rynku kapitałowego niż samej GPW, ponieważ w zeszłym roku zmniejszony handel akcjami nie przeszkodził spółce osiągnąć rekordowego w historii zysku netto 183,7 mln zł. Oznacza to, że rynek towarowy, inne instrumenty finansowe oraz pozostała działalność operacyjna wypierają systematycznie rynek akcji ze struktury przychodów.
Jednak dla rynku kapitałowego kryzys w handlu akcjami oznacza dalszy spadek wycen, niechęć emitentów do wprowadzania nowych spółek, a właścicieli już notowanych – do ogłaszania wezwań, skupowania papierów i żegnania się z parkietem. To problem strukturalny, bowiem giełda z założenia ma przecież służyć alokacji kapitału od jego posiadaczy (inwestorzy indywidualni, instytucje finansowe) do emitentów, którzy dzięki temu chcą inwestować.
Spadająca płynność handlu jest zabójcza dla całego rynku, ponieważ trudniej jest „wejść” i „wyjść” z dużych pakietów akcji, a dla zagranicznych inwestorów portfelowych kryterium płynnościowe jest podstawą wyznaczanie kierunków inwestycyjnych. Dlatego nawet tak dynamicznie rozwijająca się gospodarka jak nasza w tempie 5 proc. może nie cieszyć się zainteresowaniem wśród fund managerów. I zaczyna wówczas działać tzw. zasada kuli bilardowej. Spadające obroty biją w aktywność inwestorów, spadek aktywność przekłada się na niższe wyceny, a te z kolei mają fundamentalne znaczenie dla właścicieli spółek. W tym właśnie należy upatrywać głównych powodów odkładania przez kolejne spółki nowych emisji akcji lub wejścia na giełdę (Danwood, Polwax, eobuwie.pl). Nikt nie chce bowiem sprzedawać papierów spółki poniżej swoich wycen, bo oznaczałoby to w praktyce oddanie nowych udziałów lub sprzedaż już istniejących ze szkodą dla zainteresowanych. I w drugą stronę: niskie wyceny zachęcają do wycofywania spółek z giełdy. Bo skoro wyceny są tak niskie, to przecież opłaca się nawet wziąć kredyt, skupić akcje, wycofać spółkę, a w kolejnych latach nie dzielić się z innymi dywidendami, a także nie ponosić rosnących kosztów funkcjonowania na rynku publicznym oraz ryzyka regulacyjnego związanego z zalewem nowych przepisów i tzw. gold platingu.
Otwarte pozostaje pytanie: skąd ma pochodzić świeży kapitał na warszawskiej giełdzie? Na OFE nie ma co liczyć, bowiem fundusze żyją pod presją oddawania miliardów złotych do ZUS z tytułu tzw. suwaka. Pozostają dwa źródła: zmiana struktury oszczędności i alokacja części kapitału z lokat bankowych, co jest obecnie mało prawdopodobne bez zachęt podatkowych, albo zastrzyk pieniędzy z PPK. To ostatnie źródło może dać rynkowi kapitałowemu według różnych szacunków 12-15 mld zł rocznie, co da naturalny offset na lukę po OFE, a z drugiej strony stworzy nowy segment inwestorów lokalnych, co dobrze widzi zagranica.