Warszawska giełda

Wzrost udziału inwestorów zagranicznych w obrotach akcjami na rynku głównym GPW jest niepokojącym sygnałem, bo w razie kryzysu to tzw. słabe ręce. Słabnący udział krajowych graczy instytucjonalnych to efekt słabości OFE oraz kryzysu reputacji branży TFI.

Według danych warszawskiej giełdy w pierwszym półroczu zagranica odpowiadała aż za 59 proc. obrotów, co oznacza wzrost o 3 pkt proc. Minimalnie podskoczył także udział indywidualnych inwestorów (o 1 pkt proc. – do 13 proc.). Zdecydowanie pole oddawały za to krajowe instytucje finansowe – spadek o 4 pkt proc. – do zaledwie 28 proc. Taka statystyka dobrze oddaje trudną sytuację, w jakiej znalazł się rodzimy rynek kapitałowy, i niestety niesie ze sobą duże zagrożenia.

Po pierwsze pokazuje, gdzie tak naprawdę są pieniądze na rynku akcji i w praktyce z jakiego źródła mogą one płynąć. Zagraniczni gracze mają supertaniego kapitału jak lodu na skutek masowego dodruku dolarów przez blisko dekadę przez Fed, a także utrzymywania się w wielu dużych gospodarkach stóp procentowych na poziomie bliskim zera. Wywołuje to inflację aktywów, czyli wzrost cen np. akcji i obligacji, na które kierowany jest ogromny strumień kapitału. Na największych rynkach akcji skutkiem tego są rekordy indeksów, ale u nas tylko zabieranie przez zagranicę coraz większego kawałka tortu jeśli chodzi o obroty. Nadal kapitał zagraniczny nie jest u nas na tyle aktywny, aby doprowadzić do wybicia indeksów w górę. Niemniej zagranica umacnia swoją pozycję w handlu na warszawskim parkiecie, co jest dobre w okresie hossy lub stabilizacji cen, ale niezwykle niebezpieczne w okresie mocnego tąpnięcie lub wręcz bessy. Gdyby doszło do momentu panicznej wyprzedaży na giełdach światowych np. z powodu wojny handlowej USA-Chiny lub regionalnego konfliktu w Zatoce Perskiej, to dominujący udział kapitału zagranicznego może skutkować silnymi spadkami indeksów na GPW. Inwestorzy zagraniczni, czy to w akcjach, czy obligacjach, słusznie uważani są za tzw. słabe ręce w okresie kryzysowym. Przeciwieństwie do krajowych instytucji finansowych, które pełnią rolę stabilizującą podczas gwałtownej wyprzedaży. Niestety, okrojenie OFE z obligacji, przeniesienie większości uczestników do ZUS oraz tzw. suwak doprowadziły do tego, że OFE z aktywnego uczestnika rynku stały się pasywnym, ze wskazaniem na źródło podaży (m.in. z powodu wspomnianego suwaka). OFE, będąca kiedyś filarem lokalnego kapitału instytucjonalnego, zostały zmarginalizowane. Efektem tego jest spadek ich aktywności w handlu akcjami. I właśnie w tę lukę wchodzą gracze zagraniczni. Robią to o tyle łatwo, że kolejny filar krajowego kapitału, czyli fundusze inwestycyjne, także są w słabej kondycji, szczególnie jeśli chodzi o rynek  akcji. Inwestorzy indywidualni preferują lokowanie oszczędności w funduszach obligacji i rynku pieniężnego, nawet jeśli bardzo trudno w nich zarobić na tyle, aby przebić rosnącą inflację. Do słabości TFI niestety przyczyniła się afera GetBack oraz straty części powierników, nie tylko na trefnych obligacjach i akcjach windykatora.

Na tym dość smutnym tle krajowego instytucjonalnego rynku dość dobrze radzą sobie inwestorzy indywidualni.  Mimo, że koniunktura ich nie rozpieszcza, to zwiększyli swój udział o 1 pkt proc. Nadal jednak warto pamiętać, że to bardzo blisko historycznego dołka. Dzieje się tak pomimo nagromadzenia ogromnych ilości oszczędności, które jednak nie są kierowane na rynek kapitałowy, lecz w nieruchomości, na których tworzy się bańka cenowa. Grube miliardy złotych leżą także na kontach bankowych, także zwykłych rachunkach oszczędnościowo-rozliczeniowych, które realnie generują dla posiadaczy stratę (uwzględniając inflację). Przełamanie niekorzystnej sytuacji pod względem udziału krajowego kapitału w obrotach może przynieść dopiero PPK. Jednak nie nastąpi to szybko, i wcześniej możemy nawet doświadczyć bessy, w której bardzo boleśnie przekonamy się, że zagranica to „słabe ręce”.